Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/114

Ta strona została przepisana.

Doktór Gilbert odpowiedział zimno.
— Znany aksyomat w świecie sądowym i policyjnym, mówi: — Szukaj, komu zbrodnia korzyść przynosi!! Szukam. Czy w tym razie zbrodnia przynosiła korzyść Filipowi de Garennes, czy też nie?
— Tak jest, przynosiła, ale to tylko przypadek.
— Podczas pańskiej nieobecności, pan de Garennes, sam był w pokoju zmarłego, czy też z matką?
— Z matką.
— Nikt inny nie wchodził do tego pokoju?
— Nikt, z wyjątkiem mnie, starego Honoryu- i lekarza zmarłych...
— A więc! wykradziony testament musiał znajdować się w jednym ze sprzętów tego pokoju... Nie wyrażaj pan żadnej znowu pod tym względem wątpliwości... Powiedziałem już panu, że tak twierdzę... I mam na to dowody...
W obec tak ścisłego i upartego twierdzenia, Raul pochylił głowę.
Doktór mówił dalej:
— Czy twój kuzyn Filip de Garennes wiedział że będziesz towarzyszył zwłokom w furgonie przedsiębiorstw a pogrzebowego.
— Tak jest, wiedział.
— Czy powiedziałeś mu, że zatrzymasz się w Pontarmé, i przepędzisz tam część nocy?
— Powiedziałem mu to.
— A więc któż inny mógłby, porwać trupa, jeżeli nie on, uprzedzony przez ciebie o tem co masz zrobić, i mając interes ażeby tak postąpić?
Raul obiema rękami cisnął czoło.
— Ah! to byłoby straszne! wyjąknął. Cała moja dusza oburza na samą tę myśl! Pragnę wątpić... wątpię...
— Masz prawo wątpić, aż do chwili, w której będziemy mieli w ręku dowody materyalne, ale wszystko oskarża twego kuzyna.
— Ah! panie, wszak wszystko zdawało się oskarżać mnie także, a jednak jestem niewinny.
— Właśnie dla tego trzeba wyjaśnić te wątpliwości...
— Cóż czynić?
— Powrócisz pan do Paryża i żyć tam będziesz tak jak żyłeś przed śmiercią twego wuja, w niczem nia zmieniając swoich nawyknień.
— A czy mam zamieszkać na nowo w pałacu na ulicy Garancière?
— Nie... — Unikaj nawet częstego pokazywania się w pałacu... Najmij sobie jakiekolwiek mieszkanie i tymczasowo przenieś się do niego.
— Będę panu posłusznym...
— Mówiąc ci abyś nie zmieniał w niczem swoich zwyczajów, myliłem się... Przeciwnie trzeba żebyś się postarał zostać codziennym gościem Filipa i jego matki i śledził ich, tak jednak aby się na tem nie spostrzegli... Zwróć uwagę na wyraz twarzy w chwili kiedy nagle ujrzą cię wchodzącym, myśląc że jesteś pod kluczem. Postawa ich której nie będą mieli czasu przygotować, zdradzi zapewne cokolwiek z tego co czują.
— Będę zwracał, uwagę jak będę mógł najlepiej.
— Kuzyn twój jest adwokatem, jak słyszałem?
— Tak jest panie i wszyscy w sądach zgadzają się, że nietylko daje on piękne nadzieje, ale że czeka go najświetniejsza przyszłość.
— Nie zapomnij mu powiedzieć (co zresztą jest prawdą) że jesteś wypuszczony na wolność, tylko warunkowo, że śledztwo się prowadzi, że będziesz sądzony, i wymagaj koniecznie aby się podjął twej obrony.
— Mojej obrony? On! Filip! zawołał Raul zdumiony.
— Tak jest, ponieważ jest adwokatem.
— Ale jeśli to co pan przypuszczasz jest prawdą?..
— Tem bardziej! Trzeba koniecznie aby de Garennes był pańskim obrońcą...
— Jeśli jednak odmówi?...
— Bądź spokojny... Nie odmówi...
— Czy mam powiedzieć, że panu zawdzięczam moją tymczasową wolność.
— Naturalnie, powiedz mu wszystko co tylko wiesz, wszystko co chcesz, aby tylko nic mu nie dało poznać, że jakiekolwiek podejrzenie na nim ciąży w umyśle jego kuzyna... Nie trać z oczu, o ile to będzie możliwem żadnego jego kroku... Niech każden jego ruch będzie dla ciebie przedmiotem najściślejszego dozoru, tak jednak, aby on o tem nie wiedział. Zręcznie staraj się wybadać tak matkę, jak syna w przedmiocie istnienia owego dziecka, którego akt urodzenia dzięki moim staraniom został zaprodukowany.
— Więc pan nie jesteś pewny, czy dziecko to żyje zapytał Raul.
— Nie, i ja sam poszukuję jego śladów... mswej strony szukaj także. Pracuj tak jak ja, aby dojść do tegoż samego rezultatu. Trzeba odszukać córkę hrabiego de Vadans, twoją kuzynkę... Urodziła się ona w Compiègne, ośmnaście lat temu.
— Ależ panie, — ośmielił się wyjąknąć Raul aby tak interesować się tem zaginionem dzieckiem i mną także, musiałeś pewnie znać moją rodzinę, mego wuja?..
— Istotnie, — odrzekł Gilbert, — znałem pana de Vadans dawniej, ciebie znałem także bardzo młodym, zachowałem o tobie dobre wspomnienie, i jestem szczęśliwy, bardzo szczęśliwy, że mogę być ci pożyteczny i podać ci dziś rękę...
Mówiąc te słowa doktór wyciągnął rękę do Raula, który uścisnął ją w swych dłoniach z wzruszeniem i zawołał:
— Ah! panie nigdy nie zapomnę tego co pan dla mnie uczynił. Wdzięcznym będę całe moje życie?
— Dowiedziesz mi tego, pomagając w oddaniu w ręce sprawiedliwości prawdziwego zbrodniarza. Ah, jeszcze słowo... Pomimo odosobnionego życia jakie prowadziłeś w pałacu na ulicy Garancière, przypuszczam że czasami bywałeś w świecie?
— Bardzo mało... Jeden tylko dom odwiedzałem z przyjemnością...
— Jakiż to dom?
— Pani margrabiny de Brénnes.
— Czy margrabina jest młoda?
— Nie panie jestto matka rodziny.
— Dużo ma dzieci?
— Jedną tylko córkę.
— A więc — rzekł uśmiechając się doktór Gilbert — zapewne dla jej córki tylko bywałeś pan u pani de Brénnes...
— Nie bynajmniej, rzekł Raul de Challins.