Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/158

Ta strona została przepisana.

ży pozornie z najzupełniejszym spokojem.
Oberżystka uprzedzona, przypatrywała się wchodzącym z ogromną uwagą, i po ścisłym egzaminie, spojrzała na doktora Gilberta, poruszając głową przecząco. Co jawnie znaczyło:
— Nie poznaję żadnego z tych dwóch ludzi.
Pan i lokaj zrozumieli.
Żaden muskuł na ich twarzy nie poruszył się, lecz uczuli, jakby im jakiś przygniatający ciężar zdjęto z piersi.
Usiedli do śniadania.
Filip, bardzo był wysoły i wiele mówił.
Po śniadaniu oberżystkę wybadał młody adwokat, lecz ta nie mogła nic więcej mu powiedzieć, nad to, co już przedtem wyjaśniła doktorowi Gilbertowi.
— Widocznem jest, rzekł pan de Garennes, po ukończeniu badania — że jedyna dla nas szansa znalezienia śladów dwóch tych łotrów, jest w okolicy placu Saint-Sulpice i na ulicy Garancière.. Tam ich szukać należy.
Powrócili do Morfoutaine, gdzie ułożono, że Raul wraz z kuzynem przenocują.
Nazajutrz powrócili do Paryża wraz z doktorem Gilbertem, któremu towarzyszyć mieli do pałacu Sprawiedliwości, aby zażądać od sędziego śledczego owych listów anonymowych, oskarżających Raula, a to dla ich skopiowania.
Doktór Gilbert czuł się cokolwiek upokorzonym, że dał się uwieść fałszywym pozorom, i pomimo przewidywań, całkowity spotkał go zawód.
Wyrzucał sobie przy tem swój sąd nierozważny względem pana de Garannes, i nie mógł wybaczyć sobie, że go obraził, okazując mu tak niesłuszne podejrzenie.
Ta zmiana obejścia się widoczną była dla Filipa, i przekonywała go o całej rozciągłości odniesionego zwycięztwa.
— Udało nam się uniknąć wielkiego niebezpieczeństwa... myślał.
Ze swej strony myśli Yendame’a były indentyczne, wyrażały się tylko energiczniej:
— Stary pysznie jest wzięty na kawał!..


W Bry-sur-Marne pani de Garennes, ściśle stosowała się do programu nakreślonego przez syna.
Trzeciego dnia po zainstalowaniu się dwóch kobiet w willi, Genowefa pochłonęła w filiżance mleka, przysłanej jej przez baronowę, znowu dwie krople digitaliny.
Zarówno jak i poprzedniego dnia ostry ból uczuła wkrótce po wypiciu zatrutego napoju, z tą różnicą, że bóle dłużej trwały jak poprzednio, a po nich nastąpiło krótkie omdlenie.
Pani de Garennes śledząc pilnem i uważnem okiem działanie trucizny, tak nikczemnie przez nią zadawanej młodemu dziewczęciu, wydawała się pozornie bardzo wzruszoną i zaniepokojoną, znowu zapytała jej czy nie życzyłaby sobie, aby posłano po lekarza.
Genowefa odmówiła, lecz baronowa, zastanowiwszy się, że rozsądniej będzie zachować wszelkie na swoją stronę pozory, posłała do Bry-sur-Marne z prośbą do doktora Loubet, aby niezwlekając przybył do Willi.
Panna do towarzystwa zaraz po śniadaniu zmuszoną była udać się do swego pokoju.
Wielkie osłabienie, z jakąś dziwną sztywnością członków, nie dozwalało jej prawie utrzymać się na nogach.
Baronowa udając żywą i czułą sympatyę, poświęcenie niby macierzyńskie, zainstalowała się przy swojej lektorce w pawilonie.
Widząc wchodzącego doktora, młoda dziewczyna nie mogła ukryć zadziwienia.
— Nacożeś pani trudziła pana doktora?.. wyjąknęła... Prosiłam, żeby tego nie robić... Osłabienie moje nie ma żadnej ważności.
— I ja mam również nadzieję, że to nic ważnego, odpowiedziała pani de Garennes, ale nie chcę, żebyś chorowała! Twoje cierpienia zbyt wiele robią mi przykrości!! Najlżejsza zresztą niedyspozycya, może przybrać większe rozmiary... lepiej ją zwalczyć od razu, aniżeli pozwolić się rozwinąć.
— Pani baronowa ma słuszność zupełną, dodał doktór. — Nic lepszego według mnie jak środki zapobiegające.
Doktór Loubet był to siedemdziesięcioletni staruszek, który przeszło od lat czterdziestu praktykując rzemiosło uzdrawiającego, nie postąpił ani o jeden krok naprzód.
Postęp nauki współczesnej, nie istniał dla niego wcale.
Nie zadawalniał się nawet okazywaniem pogardy dla postępu, ale poprostu przeczył jego istnieniu; bardzo uczciwy człowiek, w głębi duszy ożywiony najlepszemi zamiarami, uważał się bona fide za znakomitego praktyka, i według wszelkich reguł ekspedyował chorych na cmentarz.
Dobry ten doktór, położył swój kapelusz o szerokich skrzydłach na krześle, razem z olbrzymim parasolem, z którym nigdy się nie rozstawał, służącym mu w lecie podczas upałów od słońca, poczem usiadł przy baronowej naprzeciwko Genowefy.
— No, no, cóż to tam takiego... zobaczmy... rzekł, biorąc za rękę Genowefę z przestarzałą galanteryą... Cóż to jest temu ładnemu dziecku... Zwyczajne bobo zapewnie. Przycisnął dwoma palcami arteryę ręki i dodał:
— Ehe! cokolwiek gorączki... skóra sucha i gorąca, jakiegoż to rodzaju cierpienia doświadczasz pani.
Genowefa w krótkości opowiedziała co uczuwała wczorajszego dnia i dziś rano.
— Wybornie! rzekł lekarz. — A zatem siedlisko choroby jest w sercu! Wszak bije z większą siłą niż zwykle, to serduszko?
— Tak panie, chwilami zdaje się, że się wydyma, jak gdyby miało pęknąć.
Doktór Loubet skrzywił się cokolwiek i zapytał:
— Ile wiosen liczysz sobie pani? Innemi słowami, wiele masz lat?
— Osiemnaście...
— A czy doświadczałaś już pani w epoce mniej lub więcej oddalonej, podobnych cierpień do tych, które mi opisałaś?
— Nie panie.
— Przyszły one nagle, odrazu, nic ich nie zapowiadało?
— Tak panie doktorze.
— A po takim ataku, czujesz się wyczerpaną,