Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/171

Ta strona została przepisana.

Podczas obiadu i wieczorem nie zaszło nic godnego uwagi.
O dziesiątej pożegnano się.
Genowefa udała się do swego pawilonu, po zamianie porozmiewających się spojrzeń z Raulem.
Filip z kuzynem udali się na stacyę kolei żelaznej, a pani de Garennes poszła zadać swojej pannie do towarzystwa, nową dozę trucizny.


XXXVIII.

W dniu tym, kiedy obaj kuzynowie przebywali w Bry-sur-Marne, Julian Vendame czasu nie tracił.
Nowa myśl, dążąca do uczynienia pobytu w pawilonie Morfontaine przyjemniejszym i mniej tajemniczym, przyszła mu do głowy. W skutek tego od rana udał się za kupnem rozmaitych przedmiotów.
Przedmioty te stanowiły najkompletniejsze przyrządy używane przez malarzy pokojowych, jako to: penzle, szczotki, olej, esencye kolorów, zwity papieru i t. p. Z tego wszystkiego zrobił pakiet, przewiózł na dworzec Północny i złożył w pakamerze.
Następnie udał się do Temple i zakupił całkowite ubranie zniszczone długiem używaniem.
Powróciwszy na ulicę Assas, zapakował swoją walizę i o czwartej udał się znowu na dworzec i wszystkie swoje bagaże wyekspedyował na pierwszy pociąg idący do Survilliers.
Nie potrzebujemy dodawać, że Vendame poddał powierzchowność swoją najzupełniejszej zmianie.
Peruka Z kręcącemi się włosami daleko ciemniejszego koloru, aniżeli jego własne, zmieniła go nie do poznania.
Na perukę tę włożył wysoką czapkę jedwabną.
Ubranie było podobne do używanego zwykle przez robotników, i nadawało mu powierzchowność mieszkańca paryzkich przedmieści.
Ponieważ dyliżans z Morfontaine, nie na każdy pociąg przychodził, zmuszony był zatem oczekiwać na następny.
Miał przed sobą dwie godziny czasu, z których skorzystał, ażeby się dowiedzieć o rozmaitych rzeczach, o których wiedzieć potrzebował.
W tym celu, zwracając się do naczelnika stacyi zapytał go:
— Wszak odbierasz pan tu depesze?
— Tak panie, a raczej przechodzą one tylko przez nasze biuro poczt i telegrafów do la Chapelle-en-Serval, a biuro to wysyła je do miejsca przeznaczenia.
— Bardzo dobrze, dziękuję panu...
Julian pożegnał naczelnika stacyi i rzekł do siebie:
— Trzeba pójść do Chapelle-en-Serval... Dwie godziny wystarczą aż nadto, ażeby zajść tam i powrócić na czas.
I łotr poszedł drogą wiodącą do miasteczka, znajdującego się mniej więcej o czterdzieści minut drogi od Survilliers.
Biuro poczt i telegrafów znajdowało się w samym środku miasteczka.
Vendame zbliżył się do drzwi, chciał je otworzyć, lecz znalazł je z wewnątrz zamknięte.
Bardzo niezadowolony, zabierał się już do odejścia, gdy jakaś kobieta, oparta na ramie od okna domu do którego stukał, będąca właśnie zarządzającą biurem pocztowem, zatrzymała go słowami:
— Czego pan sobie życzy?
— Przyszedłem moja pani upraszać o pewne wyjaśnienie...
— Biuro jest zamknięte, w niedzielę południa, ale ja może będę mogła pana objaśnić. — O cóż panu chodzi?
— Chodzi mi o to: — Jestem malarzem, idę do Morfontaine na robotę, na rzecz mego majstra... który ma mi przysłać depeszę... Chciałbym wiedzieć w jakich godzinach, roznosiciele pani, wręczają depesze.
— U mnie chłopcy spełniają służbę roznosicieli depesz, mój panie... Jest ich dwóch, ale nie ma stałych godzin do rozsyłania telegramów do dalszych stron. — Jeżeli dzieciaki są w domu, jak tylko nadejdą depesze, zabierają je. W przeciwnym razie, czekamy na powrót którego z nich. — Dopłaca się za każdy kilometr odległości... Do Morfontaine chłopcy jadą dyliżansem.
— Jeżeli tak, to depesze można odbierać o każdej godzinie.
— O każdej godzinie, nie. W tej porze roku nasze biuro otwarte jest od ósmej rano, do pierwszej po południu, a potem od trzeciej do siódmej wieczorem, ale depesze, które przychodzą między szóstą a siódmą, posyłamy dopiero nazajutrz rano. — Na wsi to nie tak jak w Paryżu.
— Dziękuję pan i za jej uprzejmość...
Julian ukłonił się biuralistce i odszedł.
— Więc to dzieci roznoszą depesze... mówił do siebie powracając do stacyi i rozmyślając nad tem, co się dowiedział od biuralistki. — Bardzo łatwo podłapać i ogłuszyć takiego smarkacza... nie zdolnego obronić depeszy, którą mu powierzono... Ale w tej porze roku, mali roznosiciele przychodzą do Morfontaine jeszcze za dnia... Eh, zresztą w lesie, to łatwo pójdzie... Zamykają biuro o trzeciej... Do Morfontaine przyjeżdżają dyliżansem. — Dowiem się na stacyi o godzinach przybycia.
Przybywszy do Survilliers Julian zasięgnął wiadomości.
Dyliżanse kursowały do Morfontaine co trzy godziny, poczynając od siódmej rano.
Julian nie mógł spodziewać się nic korzystniejszego dla swoich zbrodniczych zamysłów.
— Wszystko idzie wybornie, rzekł do siebie.
Dyliżans ukazał się na czas przejazdu pociągu.
Vendame kazał zabrać swoje rzeczy i zażądał biletu:
— Musisz pan chyba usiąść, obok mnie, na koźle, odrzekł konduktor, wewnątrz wszystkie miejsca zamówione, nawet w kabryolecie.
— Bardzo dobrze, to mi się właśnie podoba, lubię powietrze. Tymczasem oczekując chwili odjazdu, możebyśmy napili się po kieliszku starki! Ja funduję...
Konduktorowie dyliżansów rzadko dają się prosić, kiedy podróżny ich zaprasza.
Konduktor z Survilliers nie stanowił bynajmniej wyjątku od ogólnej reguły; pół tuzina kieliszków zostało wychylonych w ciągu kilku minut.
Pociąg gwizdał.
Julian i woźnica zajęli miejsca obok siebie na koźle dyliżansu.