Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/176

Ta strona została przepisana.

Genowefa ujrzawszy niespodzianie wicehrabiego, o którym myślała, że znajduje się na drugim końcu parku, wydala przytłumiony okrzyk, wyciągnęła ręce i zemdlała.
Raul zaledwie miał czas pochwycić ją w objęcia, aby niedopuścić, żeby nie upadła na wznak, podniósł, wziął na ręce, wszedł do pawilonu i położył ją na sofie, którą blade światło gwiazd pozwoliło mu dojrzeć.
Nakoniec zamknął drzwi i powrócił do młodej dziewczyny, która zaczęła odzyskiwać przytomność.
— Genowefo, droga Genowefo, mówił półgłosem przyciskając do serca jej ręce, jesteśmy znowu z łączeni... Otwórz oczy... Słuchaj mnie... Przemów do mnie!..
Z kolei Genowefa otoczyła rękami, ramiona pana de Challins i przyłożywszy usta do ucha młodego człowieka, szeptała mu na wpół zamarłym głosem.
— Raulu mój najdroższy... Ah! teraz mogę umrzeć...
Wicehrabia zadrżał pod wpływem palącego oddechu młodego dziewczęcia. Słuchając słów przez nią wymówionych, serce mu się ścisnęło.
— Umrzeć! powtórzył, dla czegóż mówisz o śmierci, kiedy się kochamy?
— Źle czynię... Powinnam tylko myśleć o szczęściu, którego teraz doświadczam! Kochasz mnie, wszak prawda Raulu? Kochać mnie będziesz zawsze?
— Zawsze! Z całej mojej duszy! Kochać cię będę całe moje życie! A ty, czy także kochać m nie będziesz?
— Czy kochać cię będę? czy kocham cię? rzekła Genowefa, biorąc Paula za ręce i przyciskając je do swego serca. Czujesz jak mi serce bije. Bije dla ciebie... Dla ciebie tylko jedynego! Radość dusi mnie... Nigdy nie czułam się tak szczęśliwą...
— A jednakże cierpisz?
— Oh nie, nie w tej chwili! Być zdala od ciebie, to było mojem cierpieniem.
— A jednakże, droga Genowefo, samaś tego żądała...
— Ja? zawołała młoda dziewczyna.
— Tak jest. — Czyliż nie błagałem cię, abyś pozostała w Paryżu.
— Prawda, ale nie mogłam przyjąć tego sposobu pozostania w Paryżu, jaki mnie proponowałeś. Dobrze uczyniłam wyjeżdżając — cóż znaczy chwilowe rozłączenie? Oto jesteś przy mnie, widzę cię, kochasz mnie. — Będziemy mogli znowu się zobaczyć w ten sam sposób, — wszak powrócisz, nieprawdaż?
— Oh! tak — powrócę!
— Może to nie dobrze — rzekła młoda dziewczyna, opierając głowę na ramieniu pana de Challins.
— I cóż w tem mogłoby być złego?
— Jeżeliby nas zeszli razem... samych.. w nocy... byłabym zgubiona...
— Nie mogłabyś nią być, ponieważ będziesz moją żoną, uwielbianą żoną.
— Twoją żoną! Ach! chcę żyć... chcę wyzdrowieć, i wyzdrowieję bardzo prędko, jeżeli będziesz często przychodził. — Mówmy o tobie Raulu... To oskarżenie.. ten sąd...
— Wszystko dobrze idzie... moja najdroższa... Niedługo będę panem samego siebie, będziemy się mogli kochać w oczach całego świata, a świat cały przyklaśnie naszej miłości.
Raul w krótkich słowach opowiedział kroki poczynione przez doktora Giberta, Filipa i przez niego samego, i tak zakończył:
— Widzisz więc moja ukochana, należy mieć ufność i odwagę... odwagę na teraz, ufność na przyszłość. — Kiedy będziemy wolni oboje, prędko ozdrowiejesz. — Doktór Gilbert jest uczonym lekarzem, i mam do niego takie zaufanie, że pragnąłbym przyprowadzić go tu, aby cię leczył.
— Jak możesz o tem myśleć! rzekła Genowefa z żywością.
— Dla czegóż bym nie miał myśleć o tem?
— Byłoby to wyjawić, to co pragniemy nateraz utrzymać w tajemnicy... A zresztą po co? Od chwili kiedy głos twój słyszę, kiedy trzymam twe ręce w moich, czuję się lepiej, przybywa mi życia.
Raul objął ramionami młodą dziewczynę i przycisnął ją do swego serca.
Trzecia godzina wybiła na zegarze, w pokoju na pierwszem piętrze.
Genowefa zadrżała.
— Już trzecia! szepnęła z niespokojnością.
— Dzień się zbliża... Raulu, trzeba nam się rozstać.
— Tak najdroższa, ale powrócę. — Wkrótce, nieprawdaż?
— Tak jest wkrótce...
— Kiedy?
— Pojutrze, o tej samej co dziś godzinie.
— Bądź ostrożny.
— Nie obawiaj się niczego.
Dwoje zakochanych z trudnością zdołało rozerwać złączone ręce i wypowiedzieć stanowcze pożegnanie, lecz rozsądek nakazywać rozłączyć się.
Raul po raz ostatni złożył pocałunek na czole swej ukochanej, śpiesznie wyszedł.
Młoda dziewczyna śledziła go tęsknym wzrokiem, aż do chwili, kiedy osoba jego zniknęła w cieniu wielkich drzew, poczem zamknęła drzwi pawilonu, wróciła do swego pokoju, rozebrała się, położyła do łóżka i zasnęła z nadzieją w sercu.
Przyjechawszy z Paryża do Bry-sur-Marne, panu de Challins nie przyszło na myśl, zapytać się, czy podczas nocy chodzą pociągi. Przybywszy na dworzec do Nogent, znalazł drzwi zamknięte.
Jeden z urzędników idący na służbę objaśnił go, że najbliższy pociąg odchodzi o szóstej rano.
Trzebaby zatem było czekać jeszcze dwie godziny, co najmniej, przechadzając się w okolicach dworca.
Raul powiedział sobie, że lepiej uczyni idąc pieszo do Paryża, i odważnie puścił się w drogę.
Po trzech godzinach marszu, wszedł na ulicę Saint-Dominique, położył się znużony długą drogą.


O wschodzie słońca, chmury zegnane przez uragan szalejący nocy poprzedniej, zniknęły.
Słońce jaśniało na czystem niebie, a ukośne jego promienie wysuszały cieniste aleje parku Bry-sur-Marne.
Pani de Garennes zwykle wcześnie wstawała.
Zanim udała się do pokoju swej panny do towarzystwa, przyszło jej na myśl przejść się po parku, aby odetchnąć świeżem rannem powietrzem.
Baronowa szła zwolna, myśląc o Genowefie z oczami ku ziemi zwróconemi. Idąc kolistą aleją, do której podczas nocy widzieliśmy wchodzącego Raula,