Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/21

Ta strona została przepisana.

Gilbert szukał sposobu i wkrótce znalazł go.
Na szczęście, nieobecność hrabiego według wszelkiego prawdopodobieństwa trwać mogła jeszcze długo.
Pani de Vadans powróciła do Paryża, i żyła w zupełnej samotności, nie przyjmując nikogo, nie opuszczając prawie swego apartamentu, nie wychodząc na krok z pałacu. Nikt nie miał najmniejszego podejrzenia.
Służący pałacu panią swoją uważali za świętą.
Stanowcza chwila zbliżała się. W zimie szalet w Compiègne strzeżony był tylko przez starego służącego, poczciwego człowieka, wierności nieposzlakowanej, lecz bardzo ograniczonej inteligencyi.
Nie zobaczy on nic czego nie chcianoby aby widział; nie uwierzy niczemu w coby mu wierzyć nie dozwolono.
Joanna w danej chwili, okaże chęć udania się na jeden dzień do Compiègne. Gilbert sam towarzyszyć jej będzie.
Na dwa dni przed wyjazdem młody doktór powiedział swemu służącemu, że wezwany na konsultacyę, wyjeżdża do Orleanu i nie powróci aż dopiero nazajutrz.
I pojechał, nie do Orleanu lecz do Compiegne gdzie stanął o ósmej wieczorem.


IX.

Wysiadłszy z wagonu młody człowiek skierował swe kroki szybko ku jednemu z przedmieści i zapukał do drzwi domu dosyć nędznej powierzchowności.
Niemłoda kobieta otworzyła drzwi trzymając w ręku świecę osadzoną w miedzianym lichtarzu.
Ujrzawszy Gilberta wydała okrzyk zadziwienia.
— Jakto to pan, panie doktorze! — rzekła cofając się aby przepuścić Gilberta.
— Czy tak cię zadziwia moja obecność?
— Przyznaję... Nie widziałam pana od dwóch lat... Ale jeżeli zadziwia mnie pańska obecność to i cieszy także, bo choć nie wiele warta, umiem być wdzięczną i nigdy.. nigdy niezapomnę com panu winna.
Gilbert wszedł.
— Jesteś sama? — zapytał.
— Zupełnie sama.
— Zamknij drzwi... Mam ci coś ważnego do powiedzenia...
Kobieta postawiła lichtarz na stole, poszła drzwi zasunąć na rygiel i powróciła.
Miała ona około lat trzydziestu lecz zdawała się o wiele starszą. Rysy jej nieregularne wyrażały raczej inteligencyę aniżeli szczerość. Ubranie czyste, lecz wskazywało ubóstwo.
— Jakież jest teraz twoje rzemiosło? — zapytał Gilbert.
— Nie mam żadnego — odpowiedziała kobieta — od czasu tej sprawy kiedym była skompromitowaną, i z której pan mnie tak szlachetnie wyratowałeś z litości, zabroniono mi zajmować się moim fachem. Mogłabym dalej robić toż samo potajemnie... Ale nie śmiem... Policya przeraża mnie... Zresztą nie spuszczają mnie z oka...
— I z czegóż żyjesz?
— Z niczego prawie... mam parę usług... pielęgnuję chorych jeżeli się trafi okazya...
— A zatem, nie jesteś szczęśliwą?
— To jest, że konam z nędzy... są chwilę, że rad abym skończyć od razu, rzucić się w wodę z kamieniem u szyi! Czy przynosisz mi pan ratunek, panie doktorze?
— Być może, będzie to od ciebie samej zależyć...
— Jeśli tylko odemnie to już jest zrobione.
— Wspominałaś mi o swojej wdzięczności...
— Przysięgam na honor, że nie kłamałam.