Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/265

Ta strona została skorygowana.

— Jestem wspaniałomyślny — odrzekł — chcę się tym razem okazać pobłażliwym i łaskawości pełnym... ale niech się to więcej nie powtórzy...
— Niech wszyscy żandarmi świata całego utopią we mnie swoje szpony, jeśli kiedykolwiek podobna myśl do głowy mi przyjdzie! — wołał Wiewiór z uniesieniem, które zdawało się być szczerem.
— Oto trzydzieści pięć tysięcy franków — odpowiedział Maugiron — to jest twoja i Goberta część... Idź poszukaj go, oddaj mu co się należy... A nie okradnij tego biedaka!...
— O! nie bój się o niego... on nie zasypia gruszek w popiele!... czeka mnie o dziesięć kroków ztąd, na pustym placu, aby bezzwłocznie zrobić podział... spieszy mu się poczciwcowi!...
— Ma racyę, nieufność jest matką pewności!... Teraz, kolego Wiewiórze nie zatrzymuję cię, bo przypuszczam, że nie masz mi nic już więcej do powiedzenia...
— Chcę ci dać dowód mojego żalu i mojej wdzięczności...
— Jakiż to będzie dowód? — spytał Maugiron bardzo zaciekawiony.
— Oddając do twojej dyspozycyi przedmiot, jaki znalazłem w kasie pana Verdier, w tym samym przedziale co i bilety bankowe.
— Przedmiot wartościowy?
— Nie wiem czy go za taki uznasz, i nie wiem nawet jaki z niego zrobisz użytek... ale to już do ciebie należy. Oto masz... jeżeli to jest interes, zdaje go na twoją wspaniałomyślność; mój udział będzie jaki sam zechcesz...