Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/321

Ta strona została skorygowana.

mnie... spytajcie go się... spytajcie, czy rzeczy wiście nazywa się Piotr Landry?... spytajcie czyja skłamałem i czym go spotwarzył?... Do niego się odwołuję, i naprzód przyjmuję za prawdę to co on wam powie...
Żaden głos nie podniósł się, ale wszystkich oczy, a nawet Andrzeja, pytająco się do podmajstrzego zwróciły.
Nieszczęśliwy Piotr wyglądał istotnie jak piorunem rażony. Zgnębiona jego postawa i wyraz rozpaczy na twarzy, rozdzierały serce.
Ożywił się i wstrząsnął gwałtownie, pod wpływem tych magnetycznych spojrzeń, które zdawały się chcieć przetrząsnąć jego sumienie, i zajrzeć aż do głębi duszy. Podniósł głowę. Jakiś nieokreślony wyraz malował się na jego twarzy. Była to mieszanina silnego postanowienia, rozpaczy i zuchwałości.
— A więc; tak! — krzyknął głosem ochrypłym i zmienionym — tak, ja jestem Piotr Landry: jestem zbójca, jestem skazaniec... spłaciłem mój dług sprawiedliwości ludzkiej, a może i Boskiej!... Właściciel tego domu, pan Verdier, znał moją przeszłość... nie miał mnie za nędznika, to pewna, ponieważ obdarzył mnie swojem zaufaniem i zachowywał moją tajemnicę. Od dwóch lat mieszkam w zakładzie, i wy wiecie sami czy się zachowywałem jak uczciwy człowiek i dobry robotnik... Dziś ten podły łotr spycha mnie napowrót na dno przepaści, z której sądziłem iż na zawsze wyszedłem!... Moje życie było tu... teraz ono skończyło się, bo wy oświadczycie zaraz wszyscy, że stały lokator więzienia, nie może być waszym towarzyszem i że trzeba wybrać pomiędzy wami a mną!... Wybór nie może być wątpliwy — to moja śmierć!... Ale zanim umrę, przy-