Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/554

Ta strona została skorygowana.

Bezwątpienia słowa Motyla były śmieszne, ale stanowczość z jaką je wypowiedział była uspokajającą i młoda panienka zrozumiała, że może liczyć na chłopca w zupełności i być zupełnie spokojną, że list jej i nadzieje jakie w nim wyraziła nie popadną w niewłaściwe ręce i żadnych nie obudzą podejrzeń.
— Idź więc, moje dziecko — mówiła — a jeśli mi za powrotem przyniesiesz wiadomość, żeś zostawił poczciwego Piotra trochę spokojniejszym, trochę pocieszonym, uszczęśliwisz mnie bardzo! Powiedz mu, że go kocham, uściskaj go odemnie, i z największą uwagą słuchaj tego co ci powie, abyś mi mógł dokładnie powtórzyć wszystko co do słowa.
Motyl wskazał palcem na czoło.
— O! pamięć jest dobra tu! — zawołał — wyrecytuję panience całą rozmowę naszą nie zmieniwszy ani słowa, zupełnie tak jak aktor w komedyi, który recytuje swoją rolę na scenie... Niech panienka będzie tego pewna.... jak dwa a dwa cztery!...
Chłopiec wyszedł. Lucyna przybliżyła się do okna i zobaczyła iż wybiegł spiesznie za bramę z zakładu...
Wtedy padła na łóżko i wyczekiwała jego powrotu z niezrównaną niecierpliwością...
Nieobecność Motyla była długa. Była już blisko piąta godzina wieczorem gdy się ukazał we drzwiach jej pokoiku.
Lucyna nie potrzebowała go pytać aby mieć pewność że przynosi dobre nowiny. Jego twarz promieniejąca radością odpowiadała zań zanim usta otworzył.