Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/591

Ta strona została skorygowana.

Idąc zataczał się nieco, język mu się trochę plątał, lecz pomimo tych zewnętrznych pozorów nie był wcale pijany, i zachował w zupełności całę siłą inteligencyi i przebiegłości jakiemi go los obdarzył...
— Cześć świetnemu Groźnemu! — zawołał przestępuąc próg kiosku i kładąc kapelusz pod lewe ramię z przesadną elegancyą prowincyonalnego aktora, grającego rolę markiza z czasów regencyi.
Padł na kanapę i dodał:
— Widzę z przyjemnością, że mój liścik zrobił swój skutek!.... Mówiąc otwarcie, byłem tego z góry pewny, ale nie mniej jestem zachwycony!... Pyszna rzecz!... kochany wodzu!... — Dobrze!.. bardzo dobrze!... doskonale!... Cóż u kroć sto tysięcy piorunów... Przyjaźń przyjaźnią!...
Nie próżne to słowo!...
Karafka Madery, dwa kieliszki i pudełko cygar stały na konsoli, obok świecznika.
Wiewiór zbliżył się do tej konsolki, wybrał sobie cygaro, zapalił je bez ceremonii, napełnił jeden kieliszek i wypróżnił go od razu, wołając:
— Prześwietny Groźny!... twoje zdrowie!... Ta Madera to dobre wino!... Łyk Madery to promień słońca dla gardła, to szmat aksamitu na żołądek... Nie robiłbym najmniejszej trudności... gdyby mi kto ofiarował tego słońca tak... ze dwadzieścia pięć butelek...
Maugiron nie uważał wcale za potrzebne, przerywać i przeszkadzać swojemu gościowi, w wygadywaniu tych wszystkich niedorzeczności.
Gdy Wiewiór umilkł Maugiron rzekł.