Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/118

Ta strona została przepisana.

— Nic nie rozumiem, nie wiem o co chodzi... Dlaczego mówisz że jesteś zgubioną?
— Dla tego, odparła ze łkaniem, że Bóg w swojej sprawiedliwości rzucił przekleństwo na naszą występną miłość! Nie mogę nawet obecnie uciec się do owego kłamliwego milczenia, jakie mi nakazałeś i kryć hańby jaka wkrótce dla wszystkich wiadomą zostanie!
Nędznik zrozumiał, i zbladł. Zdawało mu się, iż otrzymał jakieś nagłe uderzenie w głowę, jeden z tych ciosów, które na kilka sekund odbierają przytomność.
Skoro odkryją jego występek, będzie wypędzonym z pod tego domostwa z piętnem zniewagi, jak się wypędza złodzieja, albo zbrodniarza.
Wiedział, że pan d’Auberive nie zawacha się ani chwili, będąc przekonanym, iż nie ocaliłby honoru swej córki, oddając ją nikczemnemu przestępcy, człowiekowi zdolnemu nadużyć w tak haniebny sposób ojcowskiego zaufania i nieświadomości dziewczęcia!
Łotr ten ujrzał nagle ruinę rozpadającą się w około siebie. Trwało to jednak krótką tylko chwilę, poczem odzyskał w prędce zwykłą przytomność umysłu. Czyliż to położenie było bez wyjścia? Czy nie można było w jakikolwiek bądź sposób na nie zaradzić, i zachować dziecię, w którym by znalazł broń przeciw Henryce w razie śmierci pana d’Auberive?
Wszystkie te myśli krzyżowały się szybko w jego mózgu jedne po drugich.
— I cóż? zapytała przerażona milczeniem Loc-Earn’a; teraz wiesz wszystko! Czyż każesz mi jeszcze zachowywać tajemnicę? Czy odważysz się mówić mi dalej