Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/123

Ta strona została przepisana.

ciela, pana Christophe, ażeby tenże nie oczekiwał na niego, lecz raczej przyszedł widzieć się z nim o północy u Tortoniego.
— Pomyliłeś się, młodzieńcze, odparł odźwierny, nie mieszka tu żaden pan Christophe.
— A jakże się nazywa ten, który tu wszedł przed chwilą?
— Jest to hrabia Loc-Earn, przyjaciel i sekretarz pana d’Auberive, właściciela pałacu.
— Hę, skoro tak... będę się pytał w sąsiednim domu, rzeki Sariol, dostałem czterdzieści sous za fatygę muszę go odnaleźć. Wybacz pan, panie odźwierny że cię trudziłem. Dobranoc.
Wyszedłszy na ulicę, łotr zatarł ręcę z radością! Dowiedział się o czem chciał wiedzieć.
— Trafiłem na ślad... wyszepnął. Ha! ha! przyjacielu, Robercie Saulnier, zostałeś teraz panem hrabią! Przysiągłbym, że chcesz uwieść bogatą dziedziczkę i pochwycić grube pieniądze... Jeżeli tak... podział na dwie równe części, przezacny szlachcicu.
Nazajutrz po południu, Robert wynająwszy kabrjolet, udał się drogą, przecinającą szeroką równinę Mont-rouge, ponurą, pustą, z powykopywanemi głęboko dla wybierania kamieni jamami.
Na trzy kilometry przed fortyfikacjami spostrzegł ubogi domek, stojący przy drodze, od której dzielił go tylko ogródek, okolony płotem cierniowym. Stara podarta bielizna suszyła się na gałęziach śliwkowego drzewa. Wynędzniała, szczupła kobieta, mająca obok siebie brudne płaczące dziecko, zbierała szczaw w trawie za-