Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/132

Ta strona została przepisana.

ułożyli śpiącą Urszulę.
Przypominamy sobie iż właścicielka domu mówiła do Roberta, że umeblowanie nie jest dostatniem bynajmniej.
Składało się ono z dwóch krzeseł kulawych, drewnianego stołu, i małego zwierciadełka, zawieszonego na ścianie. Ubóstwo to odstręczało widomie od napadów na ów dom włóczęgów z Montrouge. Jedno, jedyne okno w tym pokoju wychodziło nie na ogródek, ani na ulicę, lecz na puste pole, rozciągające się po za domem.
— No... a teraz rozkazuj. Co mamy robić dalej? pytał Roberta Sariol.
— Rzecz bardzo prosta; pilnować ażeby powierzona waszej straży osoba pod żadnym pozorem nie wychodziła ztąd, dopóki ja sam tu nie przybędę. Zatrzymajcie ją dobrowolnie, lub siłą, zabraniam wam jednak źle się z nią obchodzić.
— Bądź spokojnym, mój mistrzu, będziemy uprzejmymi, jak na francuzkich rycerzów przystało. Przynależne względy dla płci pięknej dobrze nam są znane, chociażby ta płeć piękna, nie była nawet piękną. Powiedz mi jednak, panie Robercie jak długo ona spać będzie?
— Cztery, lub pięć godzin raniej więcej z małą różnicą.
— Różnica ta znaczy bardzo wiele, a oto dla czego. Skoro otworzy oczy, musimy być bardzo grzecznymi, i trzymać język na wodzy, z czego rzecz prosta nie będzie ona zadowolną.
— Rzeczywiście, rzekł śmiejąc się Robert.