Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/133

Ta strona została przepisana.

— Będzie chciała wiedzieć, dla czego zasnąwszy w powozie, obudziła się w pokoju, pomiędzy dwoma dzielnymi chłopcami. Będzie pytała gdzie się znajduje, jak i dla czego, dopytywać będzie co się stało z jej panną? Wygłosi całą mnogość zapytań bez początku i końca, cóż na to wszystko mamy odpowiedzieć?
— Nic.
— Będzie chciała wyjść... do czarta! pan to pojmujesz?
— Nie pozwalajcie jej wychodzić.
— Poruszy całe piekło... Krzyczeć będzie jak paw.
— Nie dajcie jej krzyczeć.
— W jaki sposób zabronić? Znalazłyby się środki do nakazania milczenia, ale nakazujesz nam grzeczność i łagodność w obejściu. Ukłonem i prośbą nic z nią nie poradzimy.
— Pozwalam wam jej zagrozić, a nawet i zatkać usta, gdyby koniecznie było tego potrzeba. Robert wyjął z kieszeni chustkę jedwabną. Weź, rzekł do Sariola, gdy jej zawiążesz tą chustką usta na kilka minut, zrozumie, że jesteście od niej mocniejszymi i będzie posłuszną. Nie używajcie jednak tego środka, aż w ostateczności. Pilnujcie dobrze, a skoro jeden z was zaśnie, niech drugi na chwilę nawet nie opuszcza uwięzionej.
— To się ma rozumieć!
— Macie zapas żywności na dni kilka, nic was nie wzywa na zewnątrz. Nie wychodzić mi z domu pod żadnym pozorem!
— Rzecz zaprzysiężona! rzekł Sariol. Jest się uczciwym, albo się nim nie jest.