Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/138

Ta strona została przepisana.

się pani zbytecznie, w obecnych okolicznościach należy oszczędzać się... bardzo oszczędzać.
Ostatnie wyrazy odchodzącej były tylko dosłownem powtórzeniem zdania, wygłoszonego przez nią do pani de Randal, w chwili widzenia się tej ostatniej z wicehrabią de Grandlieu. Słowa te powtarzane przez nią, różnym klientkom bezustannie, szły jej na usta pomimowolnie, nauczyła się ich prawie na pamięć.
— Robercie, poczęta Henryka, gdy pani Angot się oddaliła, usiądź tu bliżej mnie.
— Otóż chwila wymówek nadeszła, pomyślał Loc-Earn. Nie zbyt przyjemną będzie dla mnie ta rozmowa.
— Podaj mi swą rękę, mówiła dalej córka pana d’Auberive.
Dotknąwszy jej dłoni, uczuł, iż była niezwykle rozpaloną.
— Masz gorączkę, zawołał, jesteś cierpiąca?
— Tak!... cierpię... bardzo cierpię... wszak nie na ciele, ale na duszy! Czuję się bardzo nieszczęśliwą!
— Otóż i scena, której się obawiałem, rzekł, łzy i wyrzuty. Uniknąć tego niepodobna. Poczem nadając wyrazom oddźwięk tkliwego wzruszenia: Nieszczęśliwą, ty... Henryko? zaczął po chwili, zkąd... i dla czego? Wszak wiesz, że cię kocham gorąco... prawdziwie! Ach! kochałem cię, Bóg jeden wie tylko, bardziej niż życie... więcej nad wszystko na świecie, a teraz gdy nowy węzeł nas łączy, w obec którego, niczem są wszystkie inne, kocham cię stokroć więcej jeszcze... Miłość moja dla ciebie wzrasta nieskończenie!
— I dokądże mnie powiodła ta miłość?.. szepnęła