Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/155

Ta strona została przepisana.

Nastąpiło długie głębokie milczenie.
Nagle umierająca podniosła się na łóżku, jak się podnosi na stole anatomicznym trup, zgalwanizowany potęgą stosu Wolty.
— Podaj mi dziecię! zawołała silnym głosem.
Pan de Grandlieu spełnił polecenie. Klotylda pochwyciwszy tę drobną istotę, przytuliła ją namiętnie do swych piersi.
— Armandzie! szepnęła, ty ją uczynisz szczęśliwą, wszakże mi to przyrzekłeś?
Pan de Grandlieu wzniósł rękę nad główką niemowlęcia, i rzekł z uczuciem pełnem wzniosłości:
— Jeśli jej szczęście odemnie zależeć będzie, uczynię ją szczęśliwą, przysięgam! Gdyby mi przyszło dla niej wyrzec się wszelkich radości tego świata, uczynię to bez wahania. Gdyby mi przyszło cierpieć dla usunięcia od niej cierpienia, lub poświęcić się ażeby ją uchronić przed ofiarą, będę cierpiał, poświęcę się, przysięgam!
— Dziękuję ci! wyszepnęła chrapliwie umierająca. Bóg słucha słów twoich, ja w nie wierzę! Umieram spokojna. Weź to dziecię, dodała zaledwie dosłyszanym głosem. Spiesz się. Weź prędzej!
Pan de Grandlieu pochwycił niemowlę, którego martwiejące ręce matki utrzymać nie były w stanie.
Słońce zaszło, a wraz z jego ostatnim promieniem Klotylda, wydawszy ciężkie, głębokie westchnienie, osunęła się w tył na poduszki, z otwartemi oczyma, twarzą spokojną, uśmiechniętą prawie.
Umarła...