Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/171

Ta strona została przepisana.

— Będziesz zadowolonym. Ale czy lubisz trufle?
— Nie wiem jak one wyglądają, bo w garkuchniach, w jakich zwykle obiad jadałem, nigdy się z nimi nie spotykałem. Możesz je kazać podać między innemi, gdyż skoro kto posiada piętnaście tysięcy franków renty, z truflami poznać się winien.
Robert, wypisawszy na ćwiartce papieru potrawy, czytał głośno:
„Ostrygi z Marennes, zupa rakowa; ryba a la Joinville; mleczka cielęce z sosem i truflami; karczochy; polędwica á la provenęçale; pularda pieczona; sałata z jarzyn; poncz rzymski; mięszane desery; kawa i likiery “.
— No, jakże ci się podoba mój wybór? zapytał.
Sariol zacierał ręce uradowany.
— Znakomity! zawołał. Niech mnie czarci porwą, jeżelim kiedy słyszał o podobnych potrawach! Ale, powiedz mi, czy to sprawia pragnienie?
— Niesłychane!
— Otóż czego potrzeba. Pomyśl o trunkach mój drogi. Wino, likiery, rzecz główna.
Loc-Earn, wziąwszy ołówek dopisywał powtarzając:
„Wino reńskie, do ostryg; wino de Tavel do zupy; białe Côte-Rote; czerwone Hermitage; hiszpańskie Xeres; oraz Saint-Peray z winnic węgierskich.“
— Sześć gatunków! zawołał Sariol, licząc na palcach. Ale nie widzę pomiędzy niemi szampana? Miałżebyś o szampanie zapomnieć? Ach to błąd nie do wybaczenia!
— Zastąpiłem je Saint-Peray’em, które jest równie