Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/175

Ta strona została przepisana.

ścianie po za swym towarzyszem.
Służący wszedł z rachunkiem. Cyfra za pomienioną? libację dosięgała stu osiemdziesięciu franków. Robert dał dziesięć luidorów.
— Resztę zachowaj dla siebie, rzekł do kelnera.
Chłopiec ukłonił się i wyszedł.
— Piszmy, powtórzył Sariol uparcie. Redagujmy i podpisuj.
— Nie uczuwasz już pragnienia? pytał Loc-Earn;. dobywając chyłkiem z kieszeni mikroskopijną flaszeczkę.
— Ba! wciąż mnie pali, jak ogniem! pić mi się chce bezustannie. Lecz przedewszystkiem napisać kwit trzeba.
— Niech i tak będzie. Wypij kieliszek rumu, a ja biorę za pióro.
— Dobrze, podaj mi rum i bierz pióro w rękę.
Robert spojrzał na Sariola, którego wzrok coraz bardziej zamglony, zdawał się błąkać gdzieś w dalekiej próżni, a napełniwszy rumem w trzech częściach wielki kieliszek, wsączył weń ze zręcznością doświadczonego sztukmistrza kilka kropel płynu z wydobytej z kieszeni maleńkiej flaszeczki.

XXIX.

— A więc baronie, zapytał, śmiejąc się sekretarz pana d’Auberive, pisać będziemy nareszcie.
— Tak, tak, powtórzył Sariol tymże samym zająkliwym głosem, wyciągając rękę dla pochwycenia kieliszka, podanego przez towarzysza.
Robert nalał sobie rumu zarówno.