Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/55

Ta strona została przepisana.

mnie, jak zwykle, każdego wieczora. Wszak przedewszystkiem podejrzeń unikać nam należy. Skoro tylko będę mógł, powrócę tu, może nawet dziś jeszcze.
— Masz słuszność, odpowiedziała Henryka. Na wiele zważać potrzeba. Idź więc, gdy konieczność cię wzywa. Pamiętaj jednak, że mogę tu umrzeć, opuszczona, sama, zdala od ciebie, co byłoby dla mnie smutnem, bardzo smutnem!
Robert, pochwyciwszy obie ręce dziewczyny, przycisnął je do ust, okrywając pocałunkami, co świadczyło bądź o jego głębokiem, prawdziwem uczuciu, bądź wielkim talencie aktorskim, i szepnął jej z cicha:
— Nie obawiaj się, droga, nie zagraża ci żadne niebezpieczeństwo. Żyć będziesz, ażeby być kochaną, szczęśliwą!
I dalej prowadził tyradę podobnej treści, nie szczędząc słów i wyrażeń banalnych, jakie widocznie nie płynęły mu z serca.
Henryka, zadowolona tem, uspokoiła się, uśmiechnęła nawet.
Złożywszy ostatni pocałunek na jej czole, Robert oddalił się, dając znak pani Angot, by wyszła za nim.
— Upewniasz mnie więc pani, zapytał, iż o osobę pozostawioną jej opiece mogę być spokojnym?
Zapytana starała się go upewnić w jak najtkliwszych wyrazach.
— Pani lubisz, jak się zdaje, pieniądze, zagadnął.
— Któżby ich nie lubił? dziwne zapytanie.
— Wręczyłem pani dwadzieścia pięć luidorów.
— Według ugody. Chciałam panu dać pokwitowanie