Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/58

Ta strona została przepisana.

zarzuconym książkami i dziennikami, padające światło oświecało część wyższą postaci starca, uwydatniając przepyszną jego głowę wraz z bladem obliczem, otoczonem jedwabistemi włosami, śnieżnej białości. Długie jego wąsy były również białemi.
Wszystko jaśniało białością w owej poważnej twarzy, z wyjątkiem błękitnych oczu i brwi, jak heban czarnych, tworzących dziwną sprzeczność z całością.
Rysownik odszkicowałby z zachwytem tę piękną głowę starca, odbijającą się w pełnym blasku, jak portret Rembrandta w ciemno-zielonem świetle lampy, podczas gdy reszta przedmiotów, znajdujących się w pokoju, tonęła wśród cieni, odznaczając jedynie fałdy jego purpurowego szlafroka, tak pąsowego, jak suknia kardynała.
Na szelest otwierających się drzwi, starzec z trudnością obrócił głowę, jak gdyby najmniejsze poruszenie boleść mu sprawiało.
Głęboka bruzda, oznajmująca gniew i niecierpliwość, uwydatniła się na jego czole, między czarnemi brwiami. Zniknęła jednak, gdy dostrzegł wchodzącego. Uśmiech wybiegi mu na usta. Uniósł z trudnością swą lewą rękę (prawą albowiem miał oddawna bezwładną) i podawszy ją przybyłemu, wyjąknął zwolna, niewyraźnie:
— Ha! „lepiej późno niż wcale.“ Witaj kochany hrabio! gdybyś wiedział, jak niecierpliwie na ciebie oczekiwałem! jak oczekiwałem!