Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/68

Ta strona została przepisana.

przystojnym z pozoru, lecz jednoczącym w swojej osobie ów prawdziwy typ paryzkiego bandyty, bardziej zepsutego od galernika, a chytrego jak stary dyplomata.
Jego twarz blada, ołowianej cery, wyrażała bystrość i szyderstwo zarazem. Sine kontury widniały pod jego żywo, z bezczelnością patrzącemi oczyma; jasnoblond włosy, mocno wypomadowane, przylegały mu do skroni
Kapciuch jedwabiem haftowany, (podarek miłosny zapewne), zawieszony był na butonierce jego wypłowiałego paltota. Lakierowany daszek jego aksamitnej czapki, spuszczał mu się głęboko nad czołem; krótką glinianą fajkę trzymał w ustach bezustannie.
Pomieniony wstęp do naszej powieści, obejmuj epokę od 1850 roku. Gdyby niektórzy z naszych czytelników, wiedzeni ciekawością, zechcieli zajrzeć na jeden z owych podrogatkowych balików, znaleźliby tam dziś jeszcze wierną fotografię Sariola, co przekonywa, że ów typ kwitnący naówczas, dotąd nie zaginął.
Wyżej wymieniona osobistość, odkorkowywała zwolna butelki białego i czerwonego wina. Pokosztowawszy je, cmoknął językiem zadowolony, napełnił po brzegi cztery szklanki, dwie dla swego towarzysza i dwie dla siebie, i wyrzekł tonem jowialnym::
— Jest dobre. No! za twoje zdrowie, a raczej za zdrowie nas obu.
Robert zerwał się żywo.
— Co znaczy ta poufałość? zapytał. — Ha| ha! poufałość, powtórzył Sariol, wspierając się plecami na krześle, pozwól że mi się naśmiać, mój kochany! Na honor jesteś pociesznym!