Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/156

Ta strona została przepisana.

— Sądzisz pan zatem, iż będę wyczekiwała na łaskę uwolnienia mnie?
— Niestety! chcąc nie chcąc, musisz to pani uczynić. Jesteś uwięzioną przezemnie. Skrępowałem twe ręce.
Fanny wybuchnęła śmiechom, a szarpnąwszy się silnie, wyrwała swe drobne dłonie z rąk artysty i odsunęła się od niego. Żartobliwa jednak poprzednia rozmowa przekonywała Jerzego, iż wygrał sprawę. Fanny rzecz tę pojmowała tak samo.
— Podnieś się pan, wyrzekła i pójdź na herbatę. Uwięziona, byłabym się opierała, wolna, obdarzam cię. łaską!
Młoda kobieta z filuternym uśmiechem potrząsnęła głową.
— Ani słowa zatem więcej o tych szaleństwach! zawołała, bo nie dam herbaty. Skoro ja chcę o wszystkiem zapomnieć, pan zapomnij również!
— O czem więc mówić? pytał Jerzy żałośliwie, jeśli zabraniasz mi wynurzyć to, co przepełnia me serce?
— O wszystkiem właśnie z wyjątkiem tego. Nie braknie przedmiotów do rozmowy. I otóż naprzód pomówmy o buduarze. Sądzę że obecnie, drogi artysto, nie uznasz może za rzecz ubliżającą swemu talentowi zajęcie się tą pracą?
— Talent, geniusz, wszystko poświęcę, pracując dla ciebie! zawołał Jerzy z zapałem. Cuda o jakich marzysz w rzeczywistość zamienię, lecz...
— Lecz co?
— Lecz żądam, aby ów tyle wstrętny dla mnie portret został na zawsze ztamtąd usuniętym.