Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/20

Ta strona została przepisana.

szne? Nie nazwiesz mnie złym człowiekiem?
— Nie mogę pracować przy pustej kieszeni, to trudno?
— E! nie pracujesz zarówno chociaż jest pełną. Zły zwyczaj, mój drogi, naganne nawyknienie.
— Daj chociaż piętnaście luidorów.
— Ani nawet pięciu! Rób, nie rób, jak ci się podobało mówiąc, Vibert przechadzał się szybko po pracowni a przystanąwszy pomimowolnie przed stalugą, odrzucił zasłonę w górę.
— Ach, zawołał z wyrazem zdumienia, masz takie perły u siebie i kryjesz je przed przyjaciółmi. To nieszlachetnie, artysto!

erzy, nie wiele dotąd zwracający uwagi na poruszenia Viberta, zerwał się zapłoniony gniewem, a przyskoczywszy do stalugi, zapuścił płótno na obraz.
Handlarz obrazów schwycił go za rękę.
— Panie! zawołał gniewnie Tréjan.
— Lecz mój kochany, przerwał mu Vibert, z jakiego powodu nie chcesz mi dozwolić podziwiać tego pięknego dzieła? Słońce świeci dla wszystkich jak sądzę. Jest to klejnot, prawdziwy klejnot, przysięgam! Rysunek, koloryt, wypukłość postaci, wszystko doskonałe! Do czarta! nie przypuszczałem, iż tyle siły posiadasz. Winszuję, z całego serca winszuję!
Jerzy uczuł się rozbrojonym temi słowy. Wrodzona artystyczna próżność, nie dozwalała mu odepchnąć tej czary pełnej upajającego napoju, jaki pochlebstwem się zowie.
— Znajdujesz więc pan ów portret dobrym?
— Wszak widzisz, że jestem zachwyconym, olśnio-