Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/22

Ta strona została przepisana.

— Jakto, odmawiasz przyjęcia tysiąca franków?
— Odmawiam.
— Czy podobna? zawołał Vibert z osłupieniem. Dla czego przyjąć ich nie chcesz?
— Dlatego, że portret nie jest do sprzedania.
— Ba! wszystko jest do sprzedania, za pieniądze na tym naszym świecie.
— Widzisz pan, że nie, ponieważ pragniesz tego portretu, a ja go zatrzymuję dla siebie.
— Ha! ha! grasz ze mną komedję, mój dobry, zaśmiał się Vibert, dlatego, ażebym podniósł cenę. Znamy się na tem. Przyznaję więc, kupić go pragnę, popełniam szaleństwo i ofiaruję ci za niego tysiąc dwieście franków. No, teraz mi odstąpisz to płótno, nieprawdaż?
— Nie!
— Dam tysiąc pięćset.
— Nie!
— Dwa tysiące franków!
— Ani nawet za dziesięć tysięcy, zawołał Jerzy, za żadną cenę, słyszysz mnie pan, ów obraz nie wyjdzie z mojej pracowni. Nie upieraj się więc w podwyższaniu ceny, co jest nader dla mnie pochlebnem, przyznaję, ale nie doprowadzi do żadnych rezultatów, ponieważ, nie zostanie przeżeranie przyjętym.
Vibert zamknął spokojnie pugilares, schował go do kieszeni i zapiął swój paltot.
— Otóż poczynam rozumieć, wyrzekł po chwili. Sprawa serca, namiętność niepokonana, portret jakiejś kochanki. A! głupstwo, głupstwo, szaleństwo! Nie badam cię, drogi artysto, jestem dyskretnym, nie mam