Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/230

Ta strona została przepisana.

Powabna owa dziewczyna, mogąca bez wszelkich przygotowań wystąpić w „Niemej z Portici“ złożyła ukłon przybyłemu.
— Czem panu służyć? zapytała.
— Czemkolwiekbądź, wszystko mi jedno.
— Może zielonego Chartreus’u? to najbardziej lubię.
Croix-Dieu, skinąwszy głową potwierdzająco, zasiadł w jednym z rogów sali.
Panna Leokadja przyniosła na tacy butelkę i dwa kieliszki, a umieściwszy się bez ceremonii obok barona napełniła kieliszki, wychylając swój w okamgnieniu.
— Pan, zdaje się, zapytywałeś o kapitana Grisolles? Cóż pan chcesz od niego?
— Chcę mu zaproponować pewien interes.
— Korzystny interes, na którym możnaby było przynajmniej coś zarobić?
— Ma się rozumieć, rzekł baron z uśmiechem.
— Wyglądasz pan na człowieka z wyższego świata, ufam ci więc, mówiła Leokadja, i adres udzielę. Jedź pan przeto na bulwar św. Michała pod numer 127 i nie pytając odźwiernego wejdź na szóste piętro. Zobaczysz tam szare drzwi, na wprost schodów, a na nich naklejoną kartkę papieru z napisem: „Sala fechtunku.“ Zastukaj czterokrotnie raz po raz, a jeśli zastaniesz w domu Grisoll’a, z pewnością ci otworzy.
— Dziękuję za objaśnienia, rzekł Croix-Dieu, i podał jej sztukę dziesięcio frankową.
— Mam więc wydać jeden frank, pięćdziesiąt centymów, zapytała. Pójdę rozmienić.
— Zachowaj resztę dla siebie, za udzielenie objaśnień.