Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/12

Ta strona została przepisana.

tąd dwa miljony świec przed oczyma. Ten twój przyjaciel powinien się trudnić zabijaniem wołów w rzezalniach dla rozrywki! Spojrzyj na mnie. Pięknie będę jutro wyglądał, jeżeli te znaki na twarzy przejdą w kolor fioletowy! Do kroć tysięcy piorunów, nie płaci się pieniądzmi za rzecz podobną! To wymaga krwi i mieć ją będę! mieć muszę!
— Uspokój się!
— Nigdy! a raczej uspokoję się wtedy, gdy nieco krwi upuszczę temu wściekłemu bokserowi!
— Posłuchaj mnie...
— Idź do djabła!
— Mój przyjaciel uderzył cię może zbyt silnie i dwa razy, w miejsce jednego, przyznaję.
— A! przyznajesz nareszcie? zawołał szyderczo Grisolles.
— Skutkiem czego, mówił dalej Croix-Dieu, gotów jestem zmienić nasze pierwotne układy.
— Do mnie to należy, przerwał Garybaldyjczyk, zostałem znieważonym, wybrałem szpadę, a sześć pchnięć ostrzem w brzuch tego młokosa, ułożą rzecz jak trzeba.
Baron wzruszył ramionami.
— Co zyskasz na tem? zapytał.
— Zadowolenie zemsty.
— Licha uczta, do czarta! Jesteś człowiekiem inteligentnym, lubisz się bawić, znasz wartość złota, masz kochanki.
— Nie daję kobietom pieniędz! zawołał z gniewem Grisolles.
— Być może, ależ kobiety nie stanowią jeszcze całej