Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/199

Ta strona została przepisana.

Andrzeja. Otworzył oczy, słuchając z natężoną uwagą, ale nie wyrzekł słowa, nie poruszył się wcale i skoro odszedł służący, przymknął w milczeniu powieki.
Jerzy, ubrawszy się szybko, pojechał na przedmieście św. Honorjusza.
Było zaledwie wpół do dziewiątej, gdy przybył do swego kuzyna. W chwili gdy wchodził tam Trejan, jedna z firanek poruszyła się zlekka. Ukryła się po za nią Herminia, drżąca z niepokoju, przyodziana z pospiechem w biały wełniany peniuar, z rozsypanemi jedwabistemi włosami na ramionach.
— Gdyby stan jego był bez nadziei, myślała, będą chcieli ukryć prawdę przedemną. Będą mnie traktowali jak dziecko, które oszczędzać należy. Nie powiedzą mi wszystkiego, a ja wszystko chcę wiedzieć!
Oto dla czego się ukryła. Był to jedyny powód, tak sądziła przynajmniej, jej niewinnego podsłuchiwania.
Jerzy wszedł do gabinetu.
— Czy żyje jeszcze? zapytał go nagle Armand de Grandlieu.
— Żyje, kuzynie, żyje!
— Ach! dzięki Wszechmocnemu! Nie opuściłeś go od wczoraj?
— Ani na minutę.
— Jakże przeszła noc i wieczór? Co mówi doktór? Opowiedz mi wszystko, niczego niepomijając. Najdrobniejsze z pozoru szczegóły mają dla mnie niezmierną wagę.
Trejan rozpoczął skrupulatne opowiadanie faktów od chwili, w której pan de Grandlieu opuścił ranionego,