Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/100

Ta strona została przepisana.

— Szczęśliwej drogi, ale ostrzegam, pilnuj pan dobrze swych oczów. Stara jest wściekle zagniewaną, a pomnij pan szpony ma ostre i długie!
— Nie lękam się jej bynajmniej.
— Gdyby zaś przyszła jej wypadkiem chęć zaduszenia pana, otwórz drzwi i wołaj, a przybiegnę nauwczas z pomocą.
— Dziękuję, mam nadzieję, że nie będzie to potrzebnem.
— Ale zapomniałem pana powiadomić, że panna Melania chodziła dziś rano radzić się tego prawnika, który tu mieszka na pierwszem piętrze i że wyszedłszy od niego, mówiła coś głośno, o komisarzu i sądzie. Strzeż się pan przeto!
— Nie przestrasza to mnie, bądź pewnym.
Odźwierny wrócił do swej stancyjki, a Oktawiusz Gavard. przeszedłszy schody, dzwonił do tych drzwi, po za któremi tylekroć razy z bijącem sercem oczekiwał na ukazanie się Diny.
Przyspieszone kroki dały się słyszeć wewnątrz pokoju, skrzypnął klucz w zamku, i długa chuda postać starej panny ukazała się w progu.
Była zmienioną do niepoznania. Jej blond rudawa peruka nie pokrywała jej skroni i kościstej ogołoconej czaszki. Kępki rzadkich siwiejących włosów, jeżyły się w około głowy. Twarz wychudła, niepokryta białą farbą, miała cerę zielonawą, nos w kształcie dzioba drapieżnego ptaka, przejrzystym być się wydawał; małe, szare oczy pałały złością piekielną.