Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/11

Ta strona została przepisana.

— Mógłbym. Wszak nie wiem co zaszło tu pomiędzy wami? Ażeby udzielić ci na to odpowiedź, znać te szczegóły potrzebuję.
Andrzej opowiedział w krótkości poprzedzającą scenę, którą Croix-Dieu doskonale widział ukryty w garderobie.
— Rozumiesz teraz? powtórzył, skończywszy opowiadanie.
— Jak najlepiej i dowiodę, że to co ciebie zadziwia, jest rzeczą najzwyklejszą w świecie.
— Jakto? wytłómacz mi co rychlej!
— Pani de Grandlieu, która nie wiedząc o tem sama, kocha cię tyle ile ty ją kochasz, była tu, przyznaję.
— Bywa tu codziennie.
— Nie! W tym razie błądzisz. Pozwól się przekonać. Herminia dziś po raz pierwszy przestąpiła próg twego mieszkania.
— Nie prawda, fałsz! zawołał Andrzej, widziałem ją tu już, widziałem! Jestem tego pewny!
— W przytępię gorączki, brałeś za rzeczywistość widmo, stworzone wyobraźnią.
— A dzisiaj?
— Dziś, nie było to złudzeniem. Dziś Herminia, korzystając z nieobecności swojego męża, przybyła tu rzeczywiście, ty zaś, przekonany o prawdzie poprzednich widzeń, zamiast rozpocząć romans zwolna, od pierwszej karty, dałeś bieg poprzednim rozdziałom, przebiegniętym twoją podnieconą wyobraźnią. Chciałeś mówić do tej kobiety, żyjącej i przestraszonej, językiem, jakim przemawiałeś poprzednio do uśmiechającego się widma. Szedłeś nazbyt prędko. Ztąd przerażenie tego biednego