Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/114

Ta strona została przepisana.

swą zwykłą bezczelność.
— Ponieważ nas skompromitowałeś, fatalnie skompromitowałeś!
— Ja? Ach! to za wiele, zawołał Sariol. Ja? który bezustannie upominam cię o roztropność w postępowaniu. Ja? który ci wczoraj mówiłem: Bądź ostrożną! Czy nie obawiasz się, ażeby dzisiejsza wieczorowa sprawa nie sprowadziła nam jakich kłopotów? To dziewczę jest małoletniem. Cóżeś mi na to odpowiedziała? Ciotka jest tu obecną i za wszystko odpowiada. Czego się obawiać u czarta?
— Miałam słuszność tak mówiąc. Ty sam jesteś przyczyną tego, co nastąpiło.
— Ja? Nie!.. ty wyraźnie jesteś szaloną!
— Dobrze, przekonajmy się więc, czy to ja dzisiaj rozum straciłam, lub czy ty straciłeś go wczoraj, przyrządzając to wino.
— Przyrządziłem je według twojego rozkazu.
— I ja ci rozkazałam abyś miał tak ciężką rękę i nie wiedział co robisz? Rozkazałam ci uśpić ją, a nie otruć!
— E! doza nie była zbyt wielką.
— Mówię ci, że tak.
— A ja powiadam że nie! Najlepszym tego dowodem jest, że dziewczyna się przebudziła.
— Jesteś niezgrabiasz, niedołęga!
— A ty jesteś bezprzykładnie niesprawiedliwą.
— Wepchnąłeś mnie w kłopot i ambaras po szyję.
— To kłamstwo.
— Zadajesz mi fałsz? Ach! ty nędzniku!