Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/156

Ta strona została przepisana.

grodzenie! Biedne ubogie dwa szatany, wiele im wybaczonem będzie, ponieważ wiele głodu widocznie cierpieli.
Skoro świadkowie Oktawiusza opowiedzieli mu wszystko, zaaprobował warunki.
— Każę zaprządz, rzekł, do powozu mej matki. Ona nigdzie zwykle nie wyjeżdża przed czwartą godziną, nie będzie więc nawet wiedziała, że powóz był branym z remizy. Przejeżdżając ulicą Auber’a, wstąpimy po zabranie doktora Bernier.
Na kilka minut przed jedenastą, lando zatrzymało się w lasku Vinceńskim, na trzydzieści kroków od miejsca oznaczonego.
Grisolles wraz z dwoma towarzyszami nie przybył jeszcze, lecz w głębi alei dawał się dostrzedz fiakr, pędzący z pośpiechem, którego woźnica biczem okładał konie.
— To oni, mruknął Croix-Dieu.
— Tu oto, w tem samem miejscu bił się, o ile pomnę, twój przyjaciel, baronie, markiz San-Rémo? wyrzekł Oktawiusz.
— Tak, tu, w posępny dzień Lutego. Wszystko w około było szare i smutne. Zimno było, śnieg spadał wielkiemi piatami na wilgotną ziemię. Można było sądzić, iż przygotowuje całun dla zmarłego. Jakaż różnica z dzisiejszą pogodą
— Tak, odparł uśmiechając się Gavard, jest to szczęśliwą dla mnie wróżbą, zaiste.
W rzeczy samej, w wilią dnia wieczór deszcz padał ale od rana wiosenne słońce ciepłe, pogodne, świeciło na błękicie bez chmur. Tu i ówdzie drobne kro-