Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/28

Ta strona została przepisana.

zrobiłem. Trzeba tę rzecz naprawić.
Dinah drżąc czerwieniała i bladła na przemiany.
— Zawiniłem pani, to pewna, wyszepnął nieśmiało, ale, nie moja w tem wina. Nabrałem złych obyczajów. Gdybym był wiedział, że pani przykrość to sprawi, nigdy byłbym tego nie uczynił. Pięknością swoją oczarowałaś mnie pani. Działałem jak bezprzytomny. Należy mi wybaczyć moją nierozwagę. Powiedz pani, że mi wybaczasz, a nigdy nie odważę się do czegoś podobnego bez twego zezwolenia.
— Odejdź pan, wyjąknęło dziewczę, odejdź proszę. Ja się obawiam.
— Mnie, obawiasz się pani? pytał Oktawiusz ze zdumieniem.
— Tak, obawiam się.
— Ależ ja jestem łagodny jak baranek, muchy nawet zabić bym się nie odważył. Patrz pani jak jestem zmartwiony i pomieszany. Ach! to nie litościwie chować do kogoś urazę! Posłuchaj mnie pani.
— Nie! nie, słuchać nie będę! za zbyt już wiele słuchałam. Nie powinnam była pozwolić panu wejść do mieszkania. Wyglądałeś na uczciwego człowieka, uległam więc twym prośbom i ciężko za to jestem ukaraną. Odejdź pan, odejdź pan. odejdź!
— Natychmiast spełnię rozkaz pani, lecz jedno słowo, jedno, jedyne i odejdę. Odkąd przestąpiłem próg tego mieszkania, popełniam niedorzeczności to prawda Trzeba mi było przedewszystkiem treściwie wytłómaczyć, byłoby to lepiej, bo w takim razie zrozumielibyśmy się wzajemnie. Stało się jednak! przebacz mi