Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/39

Ta strona została przepisana.

Oktawiusz pochwycił żywo kapelusz.
— Nie obawiaj się pani, rzekł, to znak umówiony. Te trzy stuknięcia oznajmiają, że ciotka pani znajduje się w stancyjce odźwiernego, i że ją tam zabawiają. Zbiegnę o piętro niżej i zaczekam, dopóki poważna ta osoba nie wejdzie do mieszkania. Pomysł się udał. Dino, ukochana Dino, podaj mi swą rączkę.
Milcząca odpowiedź dziewczęcia oznajmiła przyzwolenie.
— Mogęż ją ucałować? pytał z przymileniem.
Rączka maleńka sama się do ust młodzieńca przytknęła.
— Ach! jak ja cię kocham!... jak ja cię kocham! zawołał, wybiegając, jak jestem szczęśliwy!
Zamknął drzwi cicho, zbiegł ze schodów na trzecie piętro, i pochyliwszy się na poręczy, oczekiwał.
Kilka minut upłynęło, poczem dał się słyszeć chód ciężki i kaszlanie. Była to panna Melania Perdreau, która wszedłszy o piętro wyżej, weszła do swego mieszkania.
Ciotka Diny, nigdy nie wychodziła bez wielkiej skurzanej torby w ręku, okutej, na rogach miedzią. W worku tym mieściły się jej okulary, tom jakiegoś starego romansu, źwierciadelko, flaszeczka z anyżówką, do której w kulisach teatralnych często zaglądała.
W chwili, gdy weszła do pokoju, niezwykły wyraz zadowolenia promieniał na jej twarzy. Złożywszy swój worek na stoliku z taką ostrożnością, jak gdyby on w sobie zawierał najdroższe skarby świata, panna Melania zbliżyła się do swej siostrzenicy, pochwyciła ją w objęcia, przycisnęła do serca, i złożyła trzy głośne