Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/53

Ta strona została przepisana.

chwilę. Chodzi jak cień za nią, prowadzi ją i przyprowadza z teatru. Ach! jest to wzór cnoty, to dziewczę!
Oczy Flamandczyka powtórnie ogniem zabłysły.
— Będęż ją mógł zobaczyć? zapytał.
— Nie inaczej.
— Będę mógł z nią mówić?
— O! nie... to niepodobna.
— Dla czego?
— Dla bardzo wielu przyczyn. Pojmujesz pan, iż w tak młodym wieku ma się główkę zawróconą różnemi romansowemi ideami, trzeba ją więc zwolna przygotować do oczekującego ją szczęścia.
Van Arlow zasępił się nagle.
— Nie troskaj się pan, wyrzekła żywo pani Angot. Ja to wszystko biorę na siebie. Potrzeba tylko nieco cierpliwości i przezorności wiele w postępowaniu. Dinah Bluet widzieć pana nie będzie, a pan ją zobaczysz.
— Jakim sposobem?
— Sposobem bardzo prostym. Przygotowałam małą scenę, nader dla pana przyjemną, zwracam jednak pańską uwagę, że sprawa jest ważną. Należy panu zbadać ściśle samego siebie, ażeby wiedzieć, czy z tego egzaminu wyniknie pewność, że uczuwasz dla Diny silne i trwale uczucie?
— Tak, odrzekł głucho starzec.
— Inaczej bowiem nie przyłożyłabym ręki do tego, kochany panie. Sumienie wkłada na mnie obowiązek jasnego wypowiedzenia panu, że taki skarb zasługuje na coś trwalszego, niźli chwilowe upodobanie. Zajmuję się, jak panu wiadomo, kojarzeniem małżeństw.