Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/69

Ta strona została przepisana.

— Wszystko mi jedno pani, odpowiedziało dziewczę. Ja pijam zwykle tylko czystą wodę, niekiedy z lekka zabarwioną winem.
— Wodę czystą, zabarwioną winem! wołała pani Angot. Ależ to zabójstwo, popsujesz sobie zupełnie żołądek!
— Mam zdrowie doskonale, odpowiedziała Dinah.
— Wierzę temu, inaczej bowiem od dawna byś chorowała. Nigdy czystego wina! Ach! wielki Boże. I dla czegóż to, dla czego?
— Nie lubię wina, powtórzyło dziewczę, nalewając sobie pełną szklankę wody.
Pani Angot nie uznała się za zwyciężoną. Skinęła na lokaja, który w mgnieniu oka pochwycił karafkę i szklankę Diny zanim ją wypić zdołała.
— Nie gniewaj się moje kochanie, mówiła gospodyni domu, gładząc końcem palca rumiane policzki dziewczęcia. Nie gniewaj się, pozwolić jednak na to niemogę, byś nie zakosztowała mojego wina. Trzeba się poddać mój ptaszku, uprzedzam cię bowiem, że nie ustąpię, jestem upartą. A zwróciwszy się do służącego, dodała: Józefie, podaj mi flakon z winem węgierskiem, stojący w pośrodku, na etażerce.
Wskazany flakon zrobiony był z kryształu, cały złotemi gwiazdami nasiany. Zawarty w nim płyn pod światłem lampy lśnił, jak roztopiona lawa z topazów. Pani Angot, napełniwszy nim do połowy kieliszek, zbliżyła go do ust dziewczęcia.
— Lecz pani... poczęła Dinah z zakłopotaniem.
Gospodyni przerwała, wołając głosem, w którym