Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/7

Ta strona została przepisana.



I.

— Oto nasz raniony, rzekł baron wprowadzając Herminię do sypialni, poczem, cofnąwszy się z dyskrecją, ukłonił się i wyszedł.
Dyskrecja ta jednak była tylko pozorną, chciał widzieć i słyszeć. Wemknął się szybko w korytarz, prowadzący do garderoby, gdzie przez drzwi niedomknięte począł śledzić.
Herminia znalazłszy się sama z panem de San-Rémo, stała przez kilka chwil nieruchomie, jak gdyby zdumiona własną nierozwagą, przestraszona swojem zachowaniem.
Następnie, przebiegłszy pokój szybkiemi krokami, których odgłos przytłumiał gęsty kobierzec, zatrzymała się przy łóżku, na jakiem spoczywał ten, którego w niewinnej nieświadomości nazywała swym bratem.
Wpatrywała się długo w to piękne, męzkie oblicze, którego bladość wynikła z cierpienia i utraty krwi, dziwnie pociągający nadawała mu wyraz.
Widocznie nie omyliła się pani de Grandlieu, śmierć dotknęła swym skrzydłem tego myślącego czoła, umknęła jednak nie dokończywszy rozpoczętego dzieła i nie powróci już więcej.
Halucynacje więc młodej kobiety były zwodniczemi.