Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/74

Ta strona została przepisana.

<span title="głosem—">— Byłam prawdziwą matką dla tego dziecka! Tak, więcej niż matką. Niech mi kto przeciwnie twierdzić się poważy.
Dziesiąta uderzyła na zegarze, a jednocześnie rozległ się głos dzwonka. Słychać było otwierającą się główną bramę. Powóz, wjechawszy pod sklepienie, zatrzymał się przy wejściu.
Van Arlow przybył do pani de Saint-Angot.


∗             ∗

Oktawiusz Gavard z trwogą zapytywał siebie, co pocznie teraz przez całe długie wieczory gdy się ukończą przedstawienia „Aspazji“, a tym sposobem nie będzie mógł od ósmej godziny do wpół do dwunastej, napawać się w swej loży widokiem Diny Bluet. Zapytanie to na jakie nie mógł znaleść odpowiedzi, smutkiem go napełniało.
W ów wieczór, podczas gdy przy ulicy des Saussaies działy się wyż opisane przez nas sceny, nie mając chęci do szukania rozrywek, w którym bądźkolwiek z teatrów, gdzie jego ukochana nie występowała, młodzieniec zaraz po ukończonym obiedzie wraz z matką, zdumioną wielce zmianą zwyczajów swojego syna, wrócił do swego mieszkania, gdzie paląc cygara, odczytywał listy, kreślone ręką swej uwielbianej.
Zajęcie to, dostarczając mu nowego, duchowego pokarmu, nie zdołało jednak rozproszyć jego smutku.
Na kilka minut przed jedenastą, nagle powstały hałas wstrząsnął Oktawiuszem.
Dzwonek w przedpokoju dźwięczał raz po raz z taką