Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/81

Ta strona została przepisana.

jakiego wyrzekł się dla niej. Ach! gdyby umrzeć mogła! gdyby umarła!
Długie milczenie nastąpiło po ostatnich wyrazach lekarza, poczem Oktawiusz ocierając łzy, rzkł z cicha:
— Mimo to wszystko, kochany doktorze nie opuścisz biednej mej Diny, wszak prawda? Będziesz się starał ją ocalić?
— Użyję wszelkich środków, przyrzekam. Wszystko, co nam wskazuje nauka stosować będę dla uratowania, tego dziewczęcia. Oby Bóg dał by mi się udało!
W tejże chwili poruszyła się Dinah. Spojrzała wokoło siebie przygasłym, zamglonym wzrokiem, a przyłożywszy rękę do gardła wymruknęła chrypliwym głosem:
— Pić! pragnienie mnie pali!
Głowa jej opadła na poduszki, konwulsyjne drganie wstrząsało nią całą, wydawała jakieś niezrozumiałe okrzyki, aż wybuchnęła nareszcie strasznym nerwowym śmiechem, przerażającym swoją ponurą wesołością.
Doktor śledził bacznie ruchy chorej, ujął zlodowaciałą jej rękę, podczas gdy krople potu zraszały mu czoło.
— Jeśli miałem, wyrzekł, jakąkolwiek bądź przed tem wątpliwość, nie posiadam jej teraz. Jestem niezbicie pewnym, że otruto Belladoną tę biedną istotę. Oktawiuszu, ślij jak najprędzej do apteki po emetyk.
— Słyszysz Dominiku? zawołał młodzieniec, słyszysz biegnij co żywo!
Doktor zatrzymał spieszącego ku drzwiom służącego.
— Zaczekaj, wyrzekł, emetyk nie będzie tu dostatecznym, być może. Przynieś jednocześnie cztery gramy