Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/103

Ta strona została przepisana.

ramieniem wielką skórzaną czarną tekę wypchaną papierami.
Twarz jego sinawo blada, nie miała żadnego zarostu. Ciemno błękitne okulary zakrywały oczy rzucając cień na policzki.
— Mamże przyjemność mówić z panem baronem de Croix-Dieu? pytał przybyły równie dziwnym głosem jak cała jego osoba.
— Z nim samym, odparł zapytany, i ze swej strony mam honor prosić pana abyś mi co rychlej wyjawił powód swojego przybycia: Przedewszystkiem racz pan spocząć nieco.
— Chętnie przyjmuję to zaproszenie, wyrzekł pan Vergeot siadając, i będę się starał jasno a kategorycznie rzecz wytłumaczyć. Ponieważ jednak szczegóły jakie mam zakomunikować są charakteru ściśle poufnego, tajemniczego prawie, radbym pozyskać od pana barona upewnienie, czy żadne ucho niedyskretne podsłuchać nas tu nie będzie mogło?
— Niema zwyczaju u mnie ażeby ktoś podsłuchiwał za drzwiami, odpowiedział Filip zdziwiony tem zapytaniem przybyłego, jedynie tylko mój lokaj mógłby tu wejść niespodziewanie. Może pan życzysz ażebym zamknął drzwi z wewnątrz? dodał po chwili.
— Prosiłbym o to.
— Wyraźnie agent przybrany lub warjat, pomyślał baron obracając klucz w zamku. Zdarzają się warjaci niebezpieczni, agenci zaś zwykle takiemi bywają.
Wracając koło swojego biurka, wyjął nieznacznie z pomiędzy rozrzuconych książek i wsunął do kieszeni