Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/164

Ta strona została przepisana.

było otwarte, w maleńkim tym pokoiku napełnionym wonią wielkiego bukietu z róż, przyniesionym dnia poprzedniego przez Oktawiusza, oddychać trudno było.
Dinah jakkolwiek w lekką suknię ubrana, czuła nieznośny ów upał, zajęta wszakże swą rolą, uśmiechała się pod wrażeniem jakiejś radosnej myśli.
Nagle zadrżała.
Ktoś lekko do drzwi zapukał, ale nie był to sposób w jaki jej miły gość, Oktawiusz, zwykł był oznajmiać swoje przybycie.
Dziewczę podniosło się, i uchylając w połowie drzwi, wyjrzała, gotowa je zamknąć na widok jakiej natrętnej, lub podejrzanej postaci. Z wielkiem zdziwieniem ujrzała na progu zakonnicę, siostrę miłosierdzia stojącą ze złożonemi rękoma, oczyma w ziemię spuszczonemi.
— Szukam panny Diny Bluet, rzekła przybyła. Wskazano mi to piętro, i te drzwi, proszę mi więc łaskawie powiedzieć czy pani jesteś osobą do której przychodzę?
— Ja jestem Diną Bluet.
— Pragnęłabym z panią pomówić przez krótką chwilę.
— Proszę, racz siostro wejść do mnie.
Zakonnica wszedłszy, usiadła na najbliższem krześle.
Dziewczę popatrzywszy na nią ciekawie usiadło; a gdy zakonnica przebierając paciorki wiszącego u pasa różańca, nic nie mówiła. Dinah ozwała się pierwsza.
— Przyjemną jest mi nad wyraz wizyta siostry, jakikolwiek bądź powód jej być może. Ponieważ jednak tego powodu odgadnąć nie jestem w stanie, pozwól więc siostro zapytać o niego.
— Przechodzę tu, rzekła nareszcie owa pobożna o-