Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/177

Ta strona została przepisana.

Diny, rzucił się jak huragan ze schodów i zaczął pędzić chodnikiem.
Nie dostrzegł, że dwóch ludzi stało na czatach w ciemnej sieni przeciwległego domu.
Oktawiusz zapomniawszy o czekającym na niego powozie, pędził jak strzała w stronę bulwaru. Wkrótce posłyszał za sobą przyspieszone kroki i głos z wyraźnym owerniackim akcentem:
— Panie... hej!.. panie!..
Przypuszczając, że może za nim wołano, młodzieniec zatrzymał się w miejscu.
Posłaniec miejski dogonił go a zdejmując czapkę rzekł:
— Racz pan wybaczyć, czy jednak pan nie jesteś panem Gavard?
— Tak właśnie, odrzekł zapytany. O cóż chodzi?
— Mam list do pana.
— List. Kto ci go oddał?
— Pewna dama.
— Zkądże ci przyszło zaczepić mnie, a nie kogo innego?
— Bo mi ta dama powiedziała: „Skoro zobaczysz ładnego młodego panicza, wychodzącego z tego domu, pobiegnij za nim i oddaj ten list“. Dostrzegłszy pana pospieszyłem. Oto list. Jestem już zapłacony, ale dodatek na piwo chętnie przyjmę.
Oktawiusz dawszy posłańcowi franka pochwycił podane sobie pismo.
— Dinah do mnie pisze, pomyślał, dowiem się wszystkiego nareszcie.