Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/181

Ta strona została przepisana.

Zapiać w bufecie co się należy, a resztę zatrzymaj dla siebie.
I podnosi się z ławki a schowawszy do kieszeni ów list bezimienny, który mu tak straszny cios zadał, chwiejąc się jak pijany, wyszedł z kawiarni.
Nie był on jednak pijanym.
Spirytus winny zabarwiony karmelem i rozcieńczony wodą, którego tak znaczną dozę pochłonął, zamiast mu uderzyć do głowy, przeciwnie, rozbudził w nim zdolność myślenia, obezwładnioną chwilowo tak niespodziewanym ciosem.
Wyszedłszy na ulicę, zatrzymał się zapytując siebie, czyli to wszystko jest rzeczywistość? Czy nie zostaje on pod wpływem jakiegoś strasznego marzenia?
Niedługo trwało powątpiewanie. Rzeczywistość była dotykalną prawie. Zdania i słowa listu, płomiennemi zgłoskami przesuwały mu się przed oczyma, tworząc jedno przerażające oskarżenie poparte niezbitemi na pozór dowodami.
Wszystko musiało być prawdą! wszystko było prawdą zaiste, skoro dawano mu możność naocznego o tem się przekonania.
Na tę myśl szalona wściekłość go ogarniała, a niewysłowioną boleść szarpała mu serce.
— O! tak, ja ich muszę zobaczyć! powtarzał tak głośno, iż przechodnie za nim się oglądali. Na niej nie wywrę mej zemsty, nie! bo ją zanadto kochałem. Ale tego nędznika który wykradł me szczęście, zabiję!
Zbliżył się do powozu zostawionego przed mieszkaniem Diny, i wsiadł weń wołając na stangreta: