Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/194

Ta strona została przepisana.

co najmniej będę miał sińce na twarzy. Zwijał się jak glista pod wodą! Musiałem rzucić się w rzekę, i nożem sobie dopomódz!
— Nożem? mruknął woźnica, pan Tamerlan nie będzie z tego zadowolonym. Upominał surowo, ażeby paniczykowi skóry nie podziurawić. Chciał ażeby to wszystko przypadkiem niby się stało.
— Niechajby się ów pan Tamerlan znalazł tu na mojem miejscu. Nie można było postąpić inaczej, odparł zabójca. Robota warta trzy razy więcej, niż mi za nia obiecano.
— Tak, ale licz i inne korzyści. Panicz miał przy sobie pieniądze, miał zegarek i łańcuch złoty. Wiadomo ci, że mieliśmy się wszystkiem podzielić. Taką była nasza umowa.
— Radbym, dalibóg! ale z tego wszystkiego o czem mówisz, nic niemam.
— Jakto? zapomniałeś o portmonetce i owych złotych drobiazgach? To nieprawda, kłamiesz! Ja temu nie wierze!
— Przysięgam! powtórzył bandyta.
— Jakim sposobem mógłbyś o tem zapomnieć?
— Sposobem najprostszym w świecie! Miałem zamiar zrewidować go po zatopieniu, tymczasem ciało tak nagle poszło na dno, że hultaj zabrał wraz z sobą pieniądze, zegarek i łańcuszek.
— Nie! tyś mnie okradł! krzyknął woźnica, zaciskając zęby, wszystko co mówisz, to fałsz, zmyślenie! Poczekaj, ja ci to wszystko odpłacę!