Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/23

Ta strona została przepisana.

ręce przeszły przez salony do zimowego ogrodu, gdzie usiadły pod egzotycznemi krzewami, pragnąc swobodnie oddać się pogawędce.
Andrzej zarówno na kilka minut przed tem uciekł do owego wonnego zakątka, a ukryty za białą marmurową statuą, pożerał wzrokiem swą uwielbianą Herminię.
San-Rémo uczuł budzące się w sobie skrupuły sumienia.
— Czy wypada mi tu pozostawać? zapytywał sam siebie, Herminia pragnie może uczynić swej przyjaciółce zwierzenia, jakich nikt słyszeć nie powinien? Jeżeli nie zdradzę mej obecności i wysłucham tego co nie było dla mych uszu przeznaczonem, nie będzież to niedyskretną z mej strony nieuczciwością?
Chciał odejść, ale zawahał się wreszcie.
— Gdzież tu niedyskretność? Gdzie nieuczciwość? zapytywał sam siebie. Czyż umyślnie wybrałem ten tu zakątek? Nie, tego nie uczyniłem. Czy przyszedłem tu z zamiarem podsłuchiwania? Nigdy w świecie! Traf nieprzewidziany sprowadził do mnie Herminię wraz z jej przyjaciółką. Dla czego więc miałbym ztąd odejść? Cóż zresztą by miały sobie do powiedzenia tak tajemniczego? Ich sekreta, jeśli je mają, są zwierzeniami dwóch serc niewinnych. Gdyby Herminia wymówiła me imię i zaczęła mówić o mnie, wiedziałbym jej myśli. Niepodobna mi utracić takiej sposobności. Pozostanę!

IV.

Nadzieja młodego markiza miała się zmienić w zawód niespodziewany. Nie było o nim wzmianki pomiędzy