Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/33

Ta strona została przepisana.

bne ząbki, wpinając kawalorom w butonierki gwoździki i róże.
— A! otóż nadchodzi wreszcie mój mąż! zawołała Dyana de Ferier, i wołać zaczęła: Gontranie! Gontranie!
— Biegnę! zadźwięczał głos męzki, i piękny dżentlemen, jak można sobie wyobrazić, ukazał się spiesząc, ku wyż wspomnionym czterem osobom.
— Herminio, wyrzekła baronowa, przedstawiam ci mojego męża Gontrana de Ferier. Gontranie, pani wicehrabina de Grandlieu, moja serdeczna przyjaciółka, o której ci tylekroć razy mówiłam.
Baron ukłonił się z uszanowaniem, a podczas gdy młody de Lantree przedstawiał go panu de Grandlieu, Dyana pochyliwszy się ku Herminii zapytała cicho:
— Jakże go znajdujesz moja droga?
— Piękny mężczyzna, odpowiedziała Herminia.
— Nieprawdaż? Za zbyt może nawet piękny na męża, lecz to najmniejsza wada. Podoba mi się takim jak jest, i radabym, aby się nigdy nie zmienił. Gontranie! powtórnie zawołała.
— Czego żądasz ukochana?
— Cóżeś zrobił ze swoją Normą?
— Dick oprowadza ją po za oparkanieniem. Może chciałabyś zobaczyć?
— Nie, nie! Wiesz że jej nienawidzę. Przeczuwam iż to złośliwe zwierzę przyprawi cię kiedykolwiek o kalectwo.
— Bądź spokojną, odrzekł. Norma zna mnie dobrze, umiera ją poskramiać. Zwyciężam ją, czaruję. Tym