Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/137

Ta strona została przepisana.

dodała z goryczą, masz słuszność. Co nas to może obchodzić. Ta tajemnica już do nas nie należy! Jesteśmy oddani na łaskę i niełaskę pierwszego lepszego człowieka. Jakiś nikczemnik trzyma ją w swem ręku.
— Wydrzemy mu ją.
— Proszę, opowiadaj dalej.
— Ów tak oddany mi przyjaciel, o którym mówiłem, kończył młodzieniec z wzrastającem zmięszaniem i trwogą, on pragnie mi być pomocnym, z braterskiem zaparciem się siebie. Chce się ogołocić ze wszystkiego. Poświęca dla naszego ocalenia znaczną część własnego majątku. Nie tracąc chwili czasu chce dług zaciągnąć na hypotekę, lub sprzedać swoje posiadłości, wszak pozyskane za cenę tak wielkich ofiar pieniądze, nie mógłbym otrzymać jak po upływie miesiąca.
— A nam zaledwie trzy dni czasu pozostąje, przerwała Herminia. Dda czego wiec mówisz o ocaleniu?
— Ponieważ to ocalenie od ciebie zależy.
— Odemnie... nierozumiem odparła zdziwiona. Wiesz dobrze, iż ja podobnie jak ty otoczoną jestem zbytkiem i dostatkiem, lecz nie posiadam majątku.
Andrzej przywołał cala odwagę i przez ściśnione gardłu drżącemi usty wyjąknął:
— Wszakże posiadasz klejnoty.
Głuche milczenie zaległo po tych wyrazach. Pani de Grandlieu zadrżała i gdyby nie otaczająca ją ciemność, dostrzedz by było można iż śmiertelnie pobladła.
— Mylisz się, wyrzekła po chwili. Te drogocenne