Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/25

Ta strona została przepisana.

Trzymając się z trudem poręczy, Oktawiusz przebył cztery piętra dzielące go od mieszkania Diny. Zatrzymawszy się przy drzwiach, z bijącem sercem zapukał.
Głośny okrzyk radości z zewnątrz mu odpowiedział. Dziewczę pospieszyło otworzyć. Zanim jej przyjaciel próg przestąpić zdołał, rzuciła się w jego objęcia, a potem cofnąwszy nieco, spojrzała wołając z przestrachem.
— Ach! nie nadaremno więc lękałam się o ciebie! Nie tylko mnie więc zgubić chciano! Oktawiusza drogi mój, ukochany, skąd ty powracasz co ci się stało?
— Natychmiast ci opowiem wszystko co mnie dotyczę, odrzekł. Przedewszystkiem jednak mów mi o sobie. Uspokój mnie coprędzej. Radbym wszystko wiedzieć. Od wczoraj prawie nie żyję! Wpadłaś w zasadzkę, nieprawdaż? Nastawano na twoje życie? Gdzie przebywałaś... Co z tobą czyniono?
Dinah zrozumiała trwogę i boleść swego przyjaciela, który niewątpliwie w owej chwili przypomniał sobie o sidłach zastawionych przez panią Saint-Angot.
Kilka słów wystarczyło do wlania spokoju w to serce młodzieńca złamane cierpieniem i w jego umysł zmieszany.
— Przedewszystkiem, dowiedz się, mówiło dziewczę, żem bezprzestannie myślała o tobie, a podtrzymywana miłością, gotową byłam umrzeć bez wahania, gdyby ręka owego nikczemnika poważyła się dotknąć mej dłoni. W chwili w której by mnie Bóg opuścił nie ujrzałbyś mnie już żyjącej!
Po raz pierwszy od dnia poprzedniego spadkobierca miljonów odetchnął swobodniej.