Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/99

Ta strona została przepisana.

Znać było że jest bogatym.
W zachowaniu się był nieśmiałym, i jak gdyby nieco zakłopotanym.
Wyjąknąwszy jej jakiś zwykły madrygał przy powitaniu, cofnął się i zamilkł.
— Ależ to jakiś głupiec skończony! pomyślała Fanny. Dlaczego pan de Génin, tak pełen poloru i ukształcenia, sprowadza mi tu taką osobistość? Poczem przestała zajmować się nowoprzybyłym.
Pan de Génin wprowadził owego parafianina do salonu gry.
Było to około godziny dziesiątej wieczorem. Partje organizować się zaczęły. Panowie de Strény i de Champloup jeszcze nie przybyli.
— Wiesz co? usiądźmy przy stole bakkara, i zaryzykujmy kilka luidorów, rzekł mały garbus do swego towarzysza.
Usiedli oba, jeden obok drugiego.
Kwadrans upłynął, gdy nagle drgnął pan de Génin i trącił z lekka łokciem swego sąsiada.
Pan de Lansac pochylił się ku niemu aby usłyszeć co mówi.
— Otóż on! szepnął garbusek.
— Hrabia de Strény? zapytał pierwszy.
— Tak. Rozdaje uściśnienia ręki na prawo i lewo. Przypatrz mu się dobrze. Znasz go?
— Nie, nieznam.
— A więc wkrótce z nim zawrzesz znajomość. Nie trać go z oczu gdy do gry siędzie. Jest to oszust, wiem o tem, widziałem! Potrzebuję tylko na to dowodu, i