Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/120

Ta strona została przepisana.
IX.

— Sariol! wyszepnął Croix-Dieu. Co ów czart może mieć tak pilnego mi do powiedzenia?
Obaj wspólnicy nie widzieli się od czasu, jak Oktawiusz Gavard uniknął zasadzki w Joinville-le-Pont.
Croix-Dieu wszedł do swego gabinetu, a otworzywszy szafę, służącą mu za kasę żelazną, umieścił w niej pęki banknotów. Zamknąwszy drzwi na klucz, wyszedł z gabinetu i udał się do salonu.
Sariol zerwał się żywo na jego spotkanie wołając:
— Przynoszę ci ważne wiadomości.
— Dobre czy złe nowiny?
— Zaraz ci to wytłumaczę.
— Mów prędko. Oczekuję tu kogoś u siebie o jedenastej, przez którego niechcę ażebyś został widzianym, a już dochodzą trzy kwadranse na jedenastą.
— Ja mam zarówno tylko pięć minut czasu, spieszno mi tak jak i tobie, bom nie jadł jeszcze śniadania, odparł przybyły.
— Gdybym był sam, powiedziałbym ci: Zostań na śniadaniu. Lecz...
— Piozumiem, przerwał Sariol. Masz jakąś oznaczoną schadzkę. Przystępuję więc prosto do rzeczy. Czy ciągle masz zamiar zaślubienia wdowy Blanki Gavard?
— Wszakże wiesz dobrze, że nie ją bym zaślubił, ale jej sześć miljonów, odparł Croix-Dieu. Otóż owe miljony są teraz bardzo daleką rzeczą do osiągnięcia, dzięki niezręczności twoich wspólników, za których mi poręczałeś.