Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/121

Ta strona została przepisana.

— Bądź wspaniałomyślnym, rzekł wspólnik barona. Nie upokarzaj mnie i zostaw w spokoju Gavarda. Ten spadek jest dziś bardzo problematycznym, bo chłopak zdrów jak ryba. Ma się wybornie! W zamian za tamte, ofiaruję ci inne miljony. Miljony w tak wielkiej liczbie, że policzyć je trudno! Cóż, jakże ci się to podoba
Filip patrzył na mówiącego ze zdumieniem, prawie że z gniewem, i oschle odrzekł:
— Złą wybrałeś chwilę do żartów.
— Ja nie żartuję! zawołał Sariol. Mówię na serjo. Stawiam ci pozytywnie miljony i żonę.
— Jesteś chyba szalonym.
— Bynajmniej! Jeden wyraz, czyli raczej nazwisko wystarczy, aby cię o tem przekonać. Chodzi tu o osobę, jaką znasz dobrze.
— Któż więc to taki?
— Panna Henryka d’Auberive.
Croix-Dieu stanął osłupiały.
— Henryka! wyszepnął, ona więc żyje?
— I nie zmieniła się wiele, upewniam. Jest jeszcze bardzo piękną.
— Zkad to wiesz?
— Wiem, bom ją widział. Spotkaliśmy się z sobą wypadkowo. Posiadłem jej ufność zupełną.
— Kto, ty?
— Ależ tak, ja, ja sam! Nadużyłem wprawdzie nieco jej zaufania...
— Panna d’Auberive przebywa w klasztorze.
— To znaczy, że mieszkała tam jako świecka dama pensjonarka, lecz ślubów zakonnych nie wykonała i wy-