Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/135

Ta strona została przepisana.

przebywa w wyższych towarzystwach.
Zbliżywszy się do stołu, rozłupał kilka raków, a jedząc je mówił dalej:
— Ha! skoro nie myślą o mnie, muszę sam myśleć o sobie. Wszakże zostałem zaproszony? Zaniosę sobie to wszystko na biurko do gabinetu, i bez nakrycia sprzątnąć to potrafię. Wielki czas już jest ku temu.
Jakoż wykonał swój zamiar. Ukroił ogromny kawał galantyny, a na drugi talerz nałożył sobie raków, pieczeni, masła i rzodkiewek. Wziął dwa małe bochenki chleba, serwetę, nóż widelec, i zasiadł do jedzenia na rogu biurka barona. Po uprzątnięciu tego wszystkiego wrócił do jadalni.
— Czego napić się teraz? zapytywał siebie. Trzeba dobry wybór uczynić.
Wahał się między Burgundem a Bordeaux, gdy obróciwszy się w stronę bufetu, dostrzegł długą zapyloną flaszkę, umieszczoną tam przez Filipa w wiadomym nam celu.
— Reńskie wino! zawołał, moje ulubione wino! a jeśli baron będzie z tego niezadowolonym, nie dbam o to wcale. Powinien był o mnie pamiętać.
Sariol, odkorkowawszy butelkę z Johannisbergerem, wziął ze stołu kieliszek, i wrócił dokończać uczty w gabinecie.
— Oto prawdziwe wino! wino pamiętać.

poważne,mówił, pociągając z roskoszą napój z kieliszka. Jakże żałuję owych biedaków, którzy zmuszeni są zakrapiać się tym podłym napojem z d’Argenteuil albo Suresnes. Podam myśl baronowi, aby mi ofiarował kosz tego przepysznego